Od grodziskiego brevetu mijają już prawie dwa tygodnie a ja ciągle łapie ogony. Wiem, wiem ciągle to piszę, w ostatnim poście też chyba się żaliłem ale co mam zrobić jak tematów nie ubywa. Tematów jak tematów z tego zawsze jakaś kaska wpada więc jest nawet ciekawie ale wagi mi nie ubywa. Te 90 kg jest na liczniku i ani w jedną i na szczęście ani w drugą stronę wskazówka się nie rusza. Chodź „maciorę” dostałem taką, że szkoda gadać. Cały czas chodzę po domu i tylko pieprze trzy po trzy o diecie pudełkowej. Mniej jeść trzeba a nie dieta pudełkowa! W przyszłym roku miałem na Bałtyk Bieszczady Tour jechać jak Pendolino a pojadę jak wolsztyńska „Piękna Helena” heheh
Dobra dość już użalania się nad sobą i wracamy do tego „grodziskiego brevetu”. Jest moc, jest ogień i sprawę dopinamy na ostatnią chwilę – ostatnio tak bywa. Pierwsi goście zjeżdżają się w piątek około 17tej. Janek Doroszkiewicz (poznaliśmy się na Pierścieniu), potem wpada Wojtek (znaliśmy się z brevetu 400 z Pomiechówka, potem dojeżdża Rafał (nasza poziomka) oraz Marek Kret i w takim oto składzie do późnych godzin wieczornych debatujemy o wojażach rowerowych. Sobota rano to szybka akcja. Wstajemy o piątej i zabieramy się za catering – bułki + drożdżówki z lokalnej piekarni i kilka minut przed 7:00 jesteśmy już ogarnięci. Cała „brevetowa banda” która spała w domu już wstała i ogólnie krząta się po domu – „wolne elektrony” nie wchodzimy sobie w drogę i zajmujemy się organizacją. Kilka minut po siódmej dojeżdżają koleni zawodnicy i tak przed ósmą jesteśmy już na odprawie. START i lecimy w stronę Ptaszkowa gdzie drugi rok z rzędu za torami stoję już samochodem i pstrykam kilkanaście zdjęć. Kolejny przystanek to Kamieniec i już widać podział na „dzidowców” i tych którzy spokojnie chcą przejechać to 200 i 300 km. W trakcie całej imprezy te proporcje jeszcze się będą zmieniać ale powoli…
Przyglądam się tym wszystkim rotacją i wracam jeszcze do „naszej poziomki” czyli Rafał. Dajemy sobie wolną rękę i już wiem, że Rafał jak wolny meteor będzie kontynuował wyprawę. Pierwsza ekipa wpada na punkt do Moch raczej wypoczęta ale narzekająca na mocno wiejący wiatr – tak to już na brevetach w Grodzisku bywa. Banany, drożdżówki, bułki oraz napoje do picia i dalej w drogę. Różnica pomiędzy pierwszym a ostatnim zawodnikiem to raptem 20 minut więc ekipa jest naprawdę wyrównana. Grypsiki, żarciki na punkcie i w trasę odprawiam ostatnią grupę. Kolejny przystanek Zajazd Gość w Dom – dawna Cykada. Tam już czeka na mnie Beata ale ja wcześniej jadę do Kargowej aby sprawdzić jak radzą sobie kolarze na jedynej górskiej premii. Prym wiedziecie tam Damian Popiołkiewicz. W Zajeździe Gość w Dom – dawna Cykada czekają na kolarzy same słodkie smakołyki przygotowane przez właścicieli lokali. Muffinki, placki, kawa i herbata + to co sami dowieźliśmy powoduje, że nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Grupy nadal wyrównane chociaż różnice dochodzą już do koło 45 minut. Pozwala mi to pojechać na punkt kontrolny do Kuślina ale tam tylko widzę już ostatnią grupę która skumulowała się w około siedem osób. Chwila rozmowy i jadą w stronę Dusznik a ja uciekam do Grodziska gdzie tuż przed metą dopadam zawodników kończących 200 km. Czas najlepszego to 7 godzin i 20 minut więc jest moc. Dojeżdżają kolejni którzy kończą 200 km i zajadają się pysznym obiadem przygotowanym przez Pizzerie MarJo a Grzegorz Mikołajewicz rusza na kolejne 100 km aby dobić do upragnionego dystansu 300km. Na koniec do bazy przyjeżdża ostatnia grupa. Galimatias, zamęt, bieganie, dyskusje część kończy – podnosi rowery część szykuje się na kolejne 100 km generalnie szaleństwo. Po zjedzeniu obiadu i namowach pięciu śmiałków rusza dalej w trasę. Z częścią zawodników żegnamy się i umawiamy się za rok i mamy chwilę oddechu. W końcu dojeżdża Rafał, który na swojej „poziomce” pokonuje 170 km i dojeżdża do bazy. Odpoczywamy. O godzinie 20:25 dojeżdża Grzegorz Mikołajewicz. Kończy jako pierwszy 300 km po 12 godzinach i 25 minutach. Na niego czeka już grill i wspólna kolacja. Z Grzegorzem żegnamy się bo ucieka pilnie do Poznania i czekamy na resztę ekipy. Po 14 godzinach i 50 minutach są już w bazie. Szczęśliwi, zadowoleni omawiamy cały dzień przy grillu i wspólnej kolacji. Wieczór mija szybko i chodź długo rozmawiam jeszcze z Wojtkiem spać kładę się około 04:00 rano.
400 pęknie w Grodzisku…
Wcześnie rano ucieka Janek Doroszkiewicz i Marek Kret. Duszek oraz Wojtek zostają jeszcze na niedzielnym obiedzie. O godzinie 15:00 w niedzielę oficjalnie kończymy imprezę i kładziemy się spać bo przez cały weekend spaliśmy chyba z 10 godzin.
Była mega, fajnie, towarzysko. Poznajemy masę fajnych ludzi. Dostajemy zaproszenia z rewizytą także tylko się cieszyć. Co będzie dalej to się zobaczy ale pewne jest jedno za rok 400 km pęknie w Grodzisku!
Myślę sobie, że grodziski brevet na stałe wpiszę się do kalendarza imprze długodystansowych u mnie na landach. Nauczony doświadczeniem powiedziałem sobie, że wszystko co związane z organizacją załatwię dużo wcześniej, aby na dwa tygodnie przed startem czekać na kolarzy. Marzenia! Wszystko załatwiam na ostatnią chwilę i jestem już do tego stopnia zmęczony organizacją, że mówię sobie, że to będzie ostatnia impreza. Kolejne osoby odmawiają uczestnictwa w tej imprezie, że zastanawiam się czy w ogóle się ona odbędzie. Dziadostwa robić nie chce bo na szali leży kucharczak.com a to dużo dla mnie znaczy. Z drugiej strony poddać się i odpuścić to też nie jest po mojemu. Chce aby ta impreza była kameralna, ultrakolarski festyn dla zakochanych w długich dystansach. Trasę objeżdżamy z Beatą jakieś dwa tygodnie wcześniej. W trakcie wychodzą remonty, pomyłki tak naprawdę wszystko jest przeciwko nam. Walczymy.
Na dwa tygodnie przed startem odmawia „wolsztyńska brygada” … Nie mam ani żalu, ani pretensji bo każdy ma swoje plany. Z drugiej strony niech to będzie dla mnie kara bo na wolsztyński maraton nie pojechałem. A powinienem – dla zasady i utrzymania dobrych kontaktów.
Robimy swoje a jest co robić bo w tym roku mamy dwa dystanse 200 km i 300 km. Aby silniejsza ekipa do nas przyjechała trzeba zwiększać odległości. Imprez kolarskich jest tak dużo, że tylko dobrą organizacją jesteśmy w stanie konkurować z najlepszymi. Chce też powiedzieć, że nie robimy tego w celach zarobkowych a nie mamy też sponsorów więc jeśli w budżecie brakuje środków dokładamy ze swoich tak jak chociażby przy organizacji punktu kontrolnego Pięknego Zachodu, który sfinansowaliśmy ze swoich środków. Pasja kosztuje i trzeba być gotowym na wydatki. W tym roku chcemy zrobić brevet z obiadem to raz. Po drugie gościmy wszystkich kolarzy którzy oczywiście chcą do nas przyjechać u nas w domu z czego ogromnie się cieszymy bo w takim właśnie celu powstała enklawa ultrakolarstwa.
Na dziesięć dni przed startem dostajemy maile, telefony od osób które chcą do nas przyjechać. Chęci wracają bo jak piszą do mnie chłopaki z Białegostoku, Warszawy, Żor czy nawet Krakowa to się chce. Sami jesteśmy ciekawi jak to wyjdzie. To będzie długi weekend na całego i wyspani w poniedziałek do pracy na pewno nie pójdziemy. Podwijamy rękawy i do roboty.
Wczoraj zrobiliśmy z Kubą objazd trasy brevetowej. No nie całej tylko pierwszych 10 kilometrów tam i z powrotem. Mały cieszył się jak dziecko ja po cichu też. Będzie z niego ultrakolarz!!!!
Najnowsze komentarze