To już kolejny tydzień, kiedy ciężko mi się zebrać do treningów. Zaczynam się naprawdę martwić, że to częściowe wypalenie a to wszystko, co dzieje się teraz dookoła to tylko ściemy, aby nie trenować. Nazbierało się tego trochę i nie ma, co po raz kolejny pisać o „enklawie kolarstwa” i innych tego typu sprawach, bo zaczyna to się robić nudne. Zeszły tydzień to dwa z trzech treningów, które zrobiłem i chyba świadomie ominąłem treningi szybkościowe. Jedna w tym wszystkim była korzyść, że po zakończeniu wyjazdów długodystansowych zawiozłem „moją dziewczynkę” na serwis gwarancyjny. Tak jak człowiek, który cyklicznie powinien iść do lekarza, aby zrobić morfologie i sprawdzić czy ma podwyższony cukier, bo cholera wie, co w środku siedzi to podobnie jest z rowerem. Na szczęście poza drobnymi regulacjami przerzutek mechanik nie dopatrzył się większych uszkodzeń a przecież w między czasie miałem zaliczone dwie kraksy, więc uszkodzeń mogło być więcej. To też od razu podjąłem decyzję, że przeskakuję „na patelnie”. Fajnie, bo po raz pierwszy zakupiłem sobie do roweru oponę dedykowaną do trenażera. Dlaczego właśnie taka opona? Powody są dwa – nie grzeje się tak bardzo i nie ma czarnego pyłu, który niestety notorycznie osiada na szprychach oraz łańcuchu, co powoduje, że częściej trzeba czyścić napęd. Teraz jestem trochę podzielony. Treningi „na patelni” robię rowerem szosowym a ewentualnie dłuższe trasy robię UNIBIKiem, którym rozpoczynałem przygodę z cyklicznymi treningami i tak był tym razem…
Jestem po ostatnim brevecie w Pomiechówku kończącym sezon rajdów długodystansowych. Tam składam deklarację, że w przyszłym roku robię dwa brevety na 200 oraz 300 km. Jestem tym zajarany na maksa i nikt i nic nie jest mi w stanie przeszkodzić w organizacji tych imprez. Jedno jest pewne nie wplatam w to po raz kolejny mojego miasta. Po tym pierwszym brevecie dostałem nauczkę, że nie ma tam partnerów do rozmów a podteksty i oskarżenia są nie ma miejscu. No, ale co. Tak zachowywać się może tylko nasz król.
Co, do brevetów to wpadam na pomysł, aby zarówno 200 jak i 300 km odbyło się w tym samym dniu i tą samą trasą, przy czym dla kolarzy kończących trasę 200 km siedziba Grupy Rowerowej kucharczak.com przy ul. Powstańców Chocieszyńskich 76 będzie metą natomiast dla kolarzy próbujących zmierzyć się z odległością 300 km będzie to tylko punkt kontrolny przed dalsza trasą. Co ciekawe trasa jest zupełnie inna niż poprzedni brevet. Pierwotnie miało to być lustrzane odbicie starej trasy, ale obecnie kierunek jest zupełnie inny poza drobnymi akcentami. Nie ukrywam, że po części pomysłodawcą tej trasy jest Damian, z którym jechałem do Pomiechówka, z czego ogromnie się cieszę. Siedziała we mnie ta trasa do tego stopnia, że w poprzednią niedzielę postanowiłem ją objechać. Całej nie dałem radę, ale skupiłem się na pierwszym odcinku jadąc przez Grąblewo, Ptaszkowo, Kamieniec, Parzęczewo, Kotusz, a następnie wróciłem przez Wielichowo i Łubnicę do Grodziska. Pogoda dopisała, chociaż miałem trochę problemów z nawigacją po przemontowaniu jej do starego – nowego roweru. Trasa jest fajna, szybka, płaska, idealna do pobijania rekordów. Będą ciekawe miejsca, obiadek na 110 km dla wszystkich + posiłek regeneracyjny dla wszystkich, ale przede wszystkim dla tych, którzy próbują się zmierzyć z odległością 300 km. Jak zawsze będą punkty kontrolne i tak jak obiecałem trasa przebiegać będzie przez rakoniewicko – wolsztyńskie tereny oczywiście zahaczając o tereny Zbąszynia, Nowego Tomyśla, Opalenicy. To duże urozmaicenie. Co ciekawe mam już kilku chętnych wolontariuszy, którzy chcieliby mi pomóc, więc tym bardziej jest mi miło.
Wchodzę do pracy i pierwsze, co robię to… szybkie śniadanie. To ważne, nauczyłem i wpoiłem to sobie właśnie tutaj w PFPK. Tym razem było identycznie, chociaż musiała być też jakaś siła przyciągania, bo od kilku dni zastanawiam się nad przyszłoroczną wyprawą roku – trasa, czas itp. i stało się właśnie przy śniadaniu podjąłem decyzję, że w przyszłym roku jedziemy do Bedoin w regionie Prowansja-Alpy-Lazurowe Wybrzeże, w departamencie Vaucluse oczywiście we Francji. Niby nic, tą gminę zamieszkuje około 2 tys. osób ale dla mnie jest to ważna miejscowość bo stanowi przyczółek do ataku na Mont Ventoux (1912 m n.p.m.). Mont Ventoux to najwyższy szczyt grupy górskiej Baronnies we francuskich Prealpach Południowych, ok. 35 km na wsch. od Orange, we francuskim departamencie Vaucluse. W 1951 roku po raz pierwszy poprowadzono trasę Tour de France przez Mont Ventoux. To legendarnym podjazd i razem z Col du Galibier, Col du Tourmalet oraz L’Alpe d’Huez należy do „świętych gór“ Wyścigu Dookoła Francji. Najcięższą z trzech możliwych dróg prowadzących na szczyt jest droga z Bedoin od strony pd-zach, dlatego właśnie tam się zameldujemy! Podjazd liczy ok. 21 km, z różnicą wysokości ponad 1600 m, o średnim nachyleniu 7,6%. Poza dużym kątem nachylenia dużą trudnością dla kolarzy na Mont Ventoux jest to, że wierzchołek jest pozbawiony roślinności, co powoduje, że latem panuje tam duży skwar i wieje silny wiatr. (info: wikipedia.pl)
To będzie mój prezent na 40te urodziny!!!!
Najnowsze komentarze