Listopad to nie jest łatwy okres dla mnie pod wieloma względami tym bardziej, że cały październik przespałem. Wróciłem w listopadzie do treningów ale ten powrót jest bardzo powolny. Tym bardziej, że trzeci tydzień listopada odpuściłem bo czułem się osłabiony jakby łapała mnie jakaś choroba. Nie ma co się szarpać i kopać z koniem więc było trochę gimnastyki, rozciągania i ciężarków. Na rower wsiadam znowu od jutra więc w listopadzie te trzy, cztery treningi będą wskazane. Nie wychodzę na dwór i na stałe przesiadłem się na „patelnie”. Nie przeszkadza mi nawet awaria licznika prędkości bo i tak bitą godzinę trenuję więc puls w zupełności mi wystarczy. Trochę ograniczyła mnie praca. Myślałem, że będę miał trochę więcej czasu a tutaj „dupa blada” tego czasu mam jeszcze mniej. I chodź wyrobiłem się z remontem to zostało mi do zamówienia wyposażenie ale jest jeden plus – nie paplam się już w betonach. Plan mam taki aby w listopadzie jeszcze potrenować przynajmniej trzy razy w tygodniu na niewielkim obciążeniu a w grudniu dołożyć jeszcze jeden trening i czterech treningów tygodniowo trzymać się do końca roku. Tak jak to było za czasów pracy z Remkiem od mniejszej intensywności na początku tygodnia do wytrzymałości na koniec. Taki cel stawiam sobie do końca roku.
Jak to życiu są plusy i minusy to tak samo jest ze mną. Rzuciłem palenie na początku roku z czego jestem niewątpliwie dumny. Jednak problem jest taki, że waga rośnie makabrycznie i ważę już 89 kg gdzie jeszcze na początku roku ważyłem 81-82 km. Nie mogę sobie z tym poradzić. Brakuje konsekwencji bo przecież dietetyka odwiedziłem ale nie trzymam się kurczowo diety. Nie mam czasu na przygotowanie wymyślnych obiadów kiedy brakuje mi czasu praktycznie na wszystko. Dodatkowo jestem wypompowany bieżącymi zadaniami. Z jednej strony to, że nie palę to niewątpliwie sukces ale z drugiej strony dupę mam coraz większą.
Listopad to też sukcesy. Nie ma co cały czas narzekać. Grodziski brevet organizowany przez moją grupę rowerową znalazł się na brevetowej mapie świata. To niewątpliwie ogromny sukces zwłaszcza, że jeszcze na początku tego roku nie miałem w swoim portfolio przejechanego odcinka 200 km non stop a sama inicjatywa brevetowa była mi obca. Po praktycznie pół roku sam zorganizowałem taką imprezę a teraz dodatkowo otrzymała ona homologację Audax Club Parisien. W przyszłym roku szykuję się na kilka imprez. Trzy, cztery imprezy w zupełności mi wystarczą.
Kalendarz imprez Randonneurs Polska na sezon 2017
Plan na wyjazd do Wolsztyna miałem już wpisany w kalendarz grubo na początku listopada ale albo brakowało mi czasu albo w ostatniej chwili wyskakiwały inne sprawy o wyższym priorytecie. Czy może być coś o wyższym priorytecie niż rowery? Ano tak, może być tym bardziej, że zmieniłem pracę i bieżących zadań mam więcej niż się spodziewałem. I ten weekend był bardzo napięty ale powiedziałem sobie, że jak nie teraz to kiedy. W sobotę wstałem i tak dość późno bo około 9.00 ale zaraz po śniadaniu wykrzyczałem głośne hasło – Kuba jedziemy na wycieczkę. Celem tej wycieczki był Sklep rowerowy „Turysta”. I chodź wiedziałem, że natychmiast zarzucony zostanę pytaniami a gdzie? a po co? zabrałem tego małego „smarka” ze sobą. Z Grodziska do Wolsztyna to raptem 25 km więc po 30 minutach byliśmy już na miejscu. Budynek z zewnątrz wygląda okazale. Czerwona płytka imitująca cegłę podkreśla walory tego budynku, który jest można powiedzieć zwykłym pawilonem o jednak dużej kubaturze. Gdy jednak weszliśmy do środka to wtedy można było zobaczyć jego ogrom. Sklep wypełniony był rowerami, akcesoriami rowerowymi trochę w mniejszej ilości odzieżą no i rożnego rodzaju gadżetami. W pierwszej chwili nie wiadomo było na co pierwsze spojrzeć. Było tego naprawdę dużo a i ceny robiły wrażenie. Przechadzałem się po alejkach niczym po deptaku przy ul. Półwiejskiej w Poznaniu. Rozglądałem się to w prawo to lewo wieszając oko na rowerach, które cenowo było poza moim zasięgiem. Generalnie byłem sam, tylko po drugiej stronie sklepu jacyś napaleńcy wybierali chyba rower górski. Ni stąd, ni zowąd pojawiła się przy mnie „młoda dama” oferując mi pomoc przy wyborze roweru. Nie lubię ściemniać więc zaraz przyznałem się, że przejechałem do Pawła i tak naprawdę popatrzeć na rowery niż cokolwiek kupić ale bez wahania zapytałem o rower z ramą 48. Niestety była tylko 50 tka ale tak jak wspomniałem przyjechałam tylko popatrzeć. „Młoda dama” wydała mi się znajoma i nie wiem czy nie spotkaliśmy się na wyprawie organizowanej przez Klub Kolarski FALAPARK z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości jednak głupio było pytać. Porozmawialiśmy trochę o rowerach jednak nie chciałem za długa zagadywać wiedząc, że i tak nic nie kupię. Dziękując za miłą obsługę poprosiłem o możliwość zrobienia kilku zdjęć. Nie było pewności w głosie na tak ale nie było też zdecydowanego nie więc pstryknąłem kilka zdjęć. Pokręciwszy się jeszcze chwilę po sklepie udałem się do auta a następnie wspólnie z Kubą w stronę Grodziska.
Jakie można było wyciągnąć wnioski z tej ciekawej wycieczki. Sklep jest dobrze wyposażony w rowery i akcesoria więc każdy znajdzie coś dla siebie. Znajdują się tam takie marki jak GIANT, TREK a także popularny SPECJALIZED. Akcesoria również pasują pod konkretne marki rowerów więc ubierzecie się od stóp do głów. Jednak jak dobrze wiecie nie sprzęt się sprzedaje a robią to ludzie a raczej ich doświadczenie a to oceniam na „piątkę z plusem”. Robiąc zdjęcia nawet serwisant widząc moją bezradność zaproponował mi swoją pomoc za co można tylko chwalić. Z czystym sumieniem zapraszam do Sklepu Rowerowego „Turysta” w Wolsztynie a jak komuś nie po drodze to może zawitać również do Nowej Soli, Nowego Tomyśla, Świebodzina i Międzyrzecza.
Czuje cały czas, że forma rośnie, ale nie obywa się również bez wpadek, ale o tym jednak potem. Od sprawdzianu na 400 km minęło już trochę czasu a ja cały czas utaplany jestem w betonie zamiast kręcić na rowerze konkretne kilometry. No, ale cóż ma powstać „enklawa kolarstwa” w Grodzisku, więc muszę się w chwili obecnej rozdwoić. Nie jest to proste, bo praca, praca po pracy a do tego remont i rowery to trochę dużo. Nie da się ukryć, że cały dwu tygodniowy urlop na to spożytkowałem i kasy też trochę poszło, więc ciężko się teraz wycofać. Z drugiej strony od ponad roku już o tym myślę a więc czas to w końcu zrealizować. I jak to z remontami bywa im dalej w las tym jest ciężej i nowej roboty przybywa. Zerwanie posadzi, wylanie posadzki, nowa podłoga, malowanie, szpachlowanie, położenie glazury, tynkowanie i mógłbym wymieniać tutaj wiele innych prac, ale nie jest to blog o budowlance tylko o rowerach o ultrakolarstwie po prostu o marzeniach. I dodając ostatnie zdanie na ten temat – chciałbym się ze wszystkim wyrobić do końca września 2016r. Czasu mało, plany ambitne, ale ja wiem, że dam radę a potem to już tylko rower, rower i rower!
No właśnie a zmian szykuje się więcej. Po jedenastu miesiącach współpracy kończę trenowanie wspólnie z Remkiem Siudzińskim. Aby nie szukać podtestów to po prostu w chwili obecnej mnie na to nie stać. Na podsumowanie tego okresu przyjdzie czas, może początek października 2016r? Przez zimę chciałbym przygotowywać się sam a co przyniesie rok 2017r. to zobaczymy. Cele pozostają cały czas takie same jednak ja mam jeszcze plany na rok 2016r. i to dość ambitne a i zmian będzie jeszcze trochę…
Od dwóch, trzech tygodni mam duże problemy z ustawieniem roweru. Boli mnie trochę „dupa” do tego ręce i strasznie się męczę. Cały zeszły tydzień przeznaczyłem na jego ustawienie. Kombinowałem a to w prawo a to w lewo, aby tylko było dobrze no i chyba się udało. Niedzielne 85 km to była czysta przyjemność a i na rowerze czułem się fantastycznie. Mogłem zrobić na rowerze 500 km i dałbym radę bez problemu. Chciałbym, aby ta forma się utrzymała, bo już za tydzień 17 września 2016r. jadę na ostatni brevet do Pomiechówka, aby pokonać 200 km wzdłuż rzeki Wkry. I pewnie cały dzień odtrąbiłbym, jako sukces gdyby nie drobna kolizja z moją sąsiadką na rowerze. Na szczęście zakończyło się tylko na zdartych kolanach, ale co strachu się najadłem to moje. I oby więcej takich wpadek nie było. Wracając do brevetu to tym razem jadę z mocniejszą ekipą. Jak wszystko dobrze pójdzie to do Pomiechówka zabieram jeszcze dwóch innych kolarzy. Cieszę się z tego bardzo, bo po pierwsze w grupie raźniej a po drugie są mocniejsi ode mnie i z większym doświadczeniem tak, więc nie ma jak uczyć się od lepszych. Zresztą mam wrażenie, że coś się tutaj tworzy, coś u nas w Grodzisku. Myślę, że w roku 2017r. pokuszę się o organizację dwóch imprez kolarskich, ale tylko i wyłącznie w formuje brevetowej bo ściganie mnie raczej nie interesuje. Czasu na zapisy na brevet w Pomiechówku jest jeszcze dość, więc jeśli ktoś byłby chętny to zapraszam. Miejsca w samochodzie nie mam, ale zawsze można zebrać ekipę dwu, trzy osobową i jechać wspólnie z nami jak w konwoju. Będzie miło, wesoło a przede wszystkim będzie nam raźniej. Przeczuci mi mówi, że tak jak na rozpoczęciu było około 70 osób tak i na zakończeniu liczba uczestników może być podobna, więc będzie super!!!
Dlatego ten tydzień to będzie spokojny trening, aby po pierwsze nie złapać kontuzji a po drugie, aby postarać się pchnąć jak najwięcej spraw związanych z remontem. Zakończenie tych wszystkich prac i przygotowań do końca września 2016r. pozostaje w moim zasięgu.
Na takie dni czeka się miesiącami a nawet latami. Czujesz moment, w którym spełniasz swoje marzenia i realizujesz projekt, na który tak długo czekasz. Brevet nie był wyścigiem a w projekcie tym liczył się wyłącznie fakt ukończenia przejazdu w określonym limicie czasu. Przez cały czas trwania zapisów widniały nazwiska tylko trzech uczestników jednak tydzień przed startem lista zawodników zaczęła się powiększać a w piątek dzień przed startem dopisała się ostatnia osoba.
Do startu stanęło 16 osób z 18 zgłoszonych. Pierwsi zawitali do nas przedstawiciele Klubu Kolarskiego Fala Park z Wolsztyna. To była bardzo sympatyczna grupa osób, z którą błyskawicznie nawiązaliśmy super kontakt. Szybko na starcie zjawił się Norbert Nowak chłopak, który kolarstwo ma we krwi i którego na rowerze widzę od zawsze. Następnie swój podpis na liście startowej złożyli Piotr Lewandowski oraz Tomek Rozmiarek, którzy na berevet do Grodziska przyjechali rowerem z Poznania. A co tam taka mała rozgrzewka przed 200 km brevetem. Rakoniewice reprezentowali Katarzyna i Tomek Kowalonek. To sympatyczne małżeństwo postanowiło jechać we dwoje. Później dowiedziałem się, że Kasia chciała złamać barierę 200 km, co się jej udało a ja bardzo się cieszę, że stało się to właśnie na Grodziskim wyścigu. Z Poznania przyjechali również Pan Franciszek Majewski, który chyba, jako jedyny ukończył wcześniejsze, brevety organizowane przez Fundację Randonneurs Polska oraz Małgorzata Lewandowska. Kamieniec reprezentował Damian Popiołkiewicz, z którym miałem przyjemność porozmawiać i wspólnie umówić się na treningi. Ostatnia grupa, która licznie zagościła w Grodzisku Wlkp. to przedstawiciele Ptaszkowa. Adrianna i Tomek, którzy postanowili walczyć na tandemie oraz Łukasz i Krzysztof gotowi do pokonania 200 km na swoich, trekach.
Tuż przed startem stałem już na parkingu gotowy do udzielenia ostatnich wskazówek. Ruszamy trasą w kierunku Grąblewa. Słyszałem w kuluarach, że wszyscy pojadą razem, ale na starcie nie było zmiłuj się. Od początku tempo było bardzo mocne. Pierwsi zaatakowali Pan Franciszek oraz Małgosia Jankowska za nimi w peletonie jechali przedstawiciele Fala Park Wolsztyn oraz Norbert (Grodzisk Wlkp.), Piotr i Tomek (Poznań) oraz Damian (Kamieniec). Trzecia grupa to Ptaszkowo i na końcu spokojnym kolumbijskim tempem Kasia i Tomek. Starałem się ich wszystkich gonić i pierwsze fotografie zrobiłem na wysokości Ptaszkowa przy stadionie. Pilotowałem grupy praktycznie przez cały wyścig, tak, aby uwidocznić wszystkich na zdjęciach. Przez kolejne kilometry nic się nie zmieniało może poza różnicami czasowymi między grupami. Na twarzach gościł uśmiech, co mnie niezmiernie cieszyło. Na rondzie w Grodzisku, Wlkp. (40km) trasy doszło to kilku pomyłek i nastąpiły małe przetasowania. Na punkt do Jabłonnej wpadają po około 1 godzinie i 40 minutach przedstawiciele Fala Park Wolsztyn oraz Norbert (Grodzisk Wlkp.), Piotr i Tomek (Poznań) oraz Damian (Kamieniec). Zjadają drożdżówki, uzupełniają płyny i ruszają dalej w trasę. Po nich z 15 minutowym opóźnieniem przyjeżdża Pan Franciszek oraz Małgosia. Nie czekają za dużo, uzupełniają płyny, biorą dwa gryzy drożdżówki i ruszają w trasę. Czekamy jeszcze godzinę i obsługujemy Kasię i Tomka oraz Ptaszkowską brygadę. Nie czekamy dłużej na punkcie tylko skrótem jedziemy w stronę Opalenicy. Beata, Marysia, Zuzia i Kuba przez Nowy Tomyśl a ja tak jak idzie trasa, aby porobić kilka ciekawych fotografii. Miałem mniej więcej obliczone, kiedy zawodnicy mogą dojechać na punkt w Opalenicy. Pierwsi wpadają Ci, którzy od początku prowadzą. Tam dowiadujemy się, że jeden zawodnik się wycofał, a drugi właśnie rezygnuje. Zachęcamy ich do tego, aby zostali, ale zdania już nie zmienią. Zresztą tempo jest bardzo mocne. Wśród nich jest Sylwia, która walczy z chłopakami jak równy z równym. Dosłownie parę minut po nich na punkt wpadają Pan Franciszek oraz Małgosia, którzy mocno pracowali i zniwelowali stratę praktycznie do zera. Grupa liderująca rusza dalej w składzie -1 a dosłownie zaraz za nimi pozostała dwójka, która będzie próbowała ich dogonić. Dopiero na mecie dowiaduję się, że w Dobieżynie popełniam błąd i puszczam kolarzy drogą szutrową. Pech chciał, że przeoczyłem jeden znak, a kilometry nie do końca się zgadzały z trasą i klops. Na początku pomyślałem, że to błąd grupy liderującą, ale niestety wszyscy pojechali tą samą trasą. Na szczęście nikt gumy nie złapał, ale było przynajmniej małe urozmaicenie. Do skrętu w Dymaczewie kolarze jechali z wiatrem, ale w kość wszyscy zawodnicy dostali na ostrym skręcie w kierunku Modrza. Zderzenie z silnym wiatrem wykończyłoby wszystkich, ale nie grodziskich brevetowców. Po przecięciu drogi 5 w Modrzu następuję ostatni postój i już tylko 38 kilometrów do mety. W czołówce jest pięciu zawodników i jedna zawodniczka. Po nich w Modrzu meldują się Pan Franciszek oraz Małgosia a ja wracam do Grodziska Wlkp., aby pogratulować pierwszej grupie, a na punkt do Modrza jedzie Beata zaopatrzyć Kasię i Tomka w brakujący prowiant. Na koniec oczywiście brevetowytm zwyczajem wszyscy zawodnicy podnoszą rower w górę i stają się brevetowcami z krwi i kości.
Ultrakolarskie święto w Grodzisku Wlkp. trwało do późnych godzin wieczornych. Teraz przyjdzie nam czekać kolejny rok na brevet „Frangens non flectes” (Zegniesz, nie złamiesz). A za rok nowe dystanse i nowa trasa tak, więc gorąco zachęcam do zmierzenia się z długim dystansem.
Na takie dni czeka się długo, czasami bardzo długo, aby zrealizować coś, co jeszcze pod koniec zeszłego roku było tylko moim marzeniem. To wszystko miałem już gdzieś w głowie poukładane, ale brakowało tylko konkretnego terminu. Ten przyszedł spontanicznie a ja za datę pierwszego wyjazdu powyżej 300 km wybrałem sobotę 30 lipca 2016r. Kłóciło się to z brevetem w Miechowie, ale te kwestie wyjaśnione zostały w poprzednim wpisie i nie ma, do czego wracać. Chociaż jest? Cieszę się, że te niepokoje związane z dniami młodzieży były tylko wymysłem mojej wyobraźni i wszystko zakończyło się pozytywnie. W takim razie trzeba zadać sobie pytanie czy nie żałuję, że nie pojechałem do Miechowa? Po części tak, chociaż wiem, że jeszcze tam się zjawię z drugiej strony względy finansowe cały czas pozostały.
W piątek czekała mnie wizytacja u mojej dietetyczki. Oktawia Kowala dba o to, aby miał odpowiednią wagę – powoli ją redukował oraz aby sił mi wystarczyło zarówno na pracę jak i na trzy, cztery treningi w tygodniu. Wszystko wyszło zgodnie z planem, więc zostało już same przygotowanie do wyjazdu.
Dzień wcześniej przygotowałem sobie rower, sprzęt, ubiór oraz trochę jedzenia. W sobotę z rana wyruszyłem zaraz o świcie gdyż planowałem wyjazd na około 13 godzin, więc nie chciałem do domu wracać w godzinach wieczornych. Jazda z samego rana rowerem jest fascynująca. Wszystko budzi się do życia a na drogach jest spokój jak nigdy. Na początku w Grodzisku trochę pokropiło, ale potem już starałem się uciekać przed chmurami, w czym pomagał mi lekko wiejący wiatr w plecy. Czułem się pewnie, byłem mocny, podbudowany i zmotywowany do tego, aby w sposób naturalny poradzić sobie z tym dystansem. Przejeżdżałem kolejno Opalenicę, Duszniki, Ostroróg kierując się do Czarnkowa, Trzcianki, aby pierwszą część trasy (138km) zakończyć we Wałczu. Odczuwałem trochę zmęczenie – naturalna rzecz, ale nie na tyle, aby nie poradzić sobie z drugą częścią trasy. Niestety ta pewność siebie zaczęła mnie gubić. Wyjeżdżając z Wałcza uzupełniłem jeszcze bidony i wypiłem małą kawkę na dobry początek drugiej części mojej trasy. Tak jak 30 kilometrów przed Wałczem do pokonania miałem wzniesienia tak na powrocie ten sam odcinek miałem do pokonania z górki. Niestety nie była to przyjemna jazda. Około południa wzmógł się mocny wiatr, który mocno dawał mi w kość. Irytowało mnie to bardzo gdyż nie lubię tego typu pogody tym bardziej, że pod wiatr wracałem już do samego domu. Trasa była mi dobrze znana, ale z minuty na minutę coraz bardziej słabłem. We Wałczu minął mnie jeden z kolarzy, który również w tym dniu pokonywał podobny dystans. Był naprawdę mocny, co było widać. W mgnieniu oka zniknął z mojego radaru i nadal jechałem solo. Z tym samym kolarzem przyszło mi się spotkać w Czarnkowie, czyli 40 km dalej, ale jak to się stało to do teraz tego nie wiem. Zamieniliśmy parę zdań i już razem ruszyliśmy w dalszą podróż. To nie był dobry pomysł z mojej strony i wiedziałem, że będę go zwalniał. Wspinając się na wzniesienia w Czarnkowie jeszcze na mnie poczekał, ale potem już się rozstaliśmy tak szybko jak się poznaliśmy i znowu jechałem sam. Bardzo chciałem zjechać z ruchliwych tras, ale stało się to dopiero w Obrzycku gdzie dalej kierowałem się już w stronę Dusznik. Na 230 km mojej wyprawy przyszły moje pierwsze poważne kryzysy. I to nie takie gdzie bolała mnie ręka, noga czy tyłek tylko takie gdzie po głowie chodziła mi rezygnacja. Mocno opadłem z sił do tego stopnia, że musiałem na spokojnie usiąść i kilka minut odpocząć. Teraz po zakończeniu wyjazdu, gdy głowa już ochłonęła wiem, jakie popełniłem błędy, ale o tym później. Ten odpoczynek to była dobra okazja do podładowania baterii w nawigacji i zjedzenia ostatniego batona energetycznego, jaki mi został. Ruszyłem znowu w trasu, ale kryzys nie minął on dopiero nadchodził i tak naprawdę dopadł mnie na poboczu około 2 kilometrów przed Sękowem.
Usiadłem na poboczu. Nogi miałem jak z waty. Byłem piekielnie głodny, ale w plecaku była pustka. Nie chciało mi się nic a tym bardziej jechać na rowerze. Czułem się jakbym na jednym ramieniu miał małego diabełka a na drugim aniołka. Obie te postacie notorycznie się przekrzykiwały w swoich racjach a ów głosy przechodziły przez moją głowę.
Diabełek jak mantra powtarzał – Maciej daj sobie spokój z tymi rowerami. Szkoda czasu. Czy nie lepiej Ci było jak pod płotem zjadłeś cztery rogate i do tego wciągnąłeś paczkę papierosów? Grilla można było zrobić i się wyluzować.
Na to słychać było głośne krzyki Aniołka – Daj mu spokój czarny!!! Nie widzisz, że on kształtuje swój charakter, że ma cele do zrealizowania! Jeśli teraz się podda to poddawać się będzie zawsze przy próbie realizacji każdego projektu.
Czarny cały czas krzyczał nie dając sobie wytłumaczyć – kształtować charakter można pijąc browary i leżąc na kanapie…
Nie mogłem już dłużej tego słuchać. Czarny męczył mnie cały czas, aż w końcu pewnym ruchem ręki strzepnąłem go z ramienia i powiedziałem do siebie stanowczym głosem – Wsiądź na ten pieprzony rower i zrealizuj cel, który sobie założyłeś. Dość beczenia tylko jazda do przodu. Jeden ruch korby i drugi ruch korby i tak do przodu.
Udało się. Ta wewnętrzna motywacja mi pomogła. Przed Dusznikami zjadłem jeszcze obiad, który dał mi tyle energii, aby dojechać do domu. Za Dusznikami a bliżej Buku to tak jakbym był już w domu. Na koniec jazda do Kotowa, którą potraktowałem, jako rozjazd i czas zakończyć tą przygodę.
Statystyki nie powalały na kolana, ale jak na pierwszy raz to byłem zadowolony głównie z tego, że spróbowałem i w taki czy inny sposób dałem radę. Następny razem a taki na pewno będzie będę bogatszy w doświadczenia z tego pierwszego razu. Co mnie zgubiło to pewność siebie i brak pokory. Byłem wręcz pewien, że zrobię to w 12 godzin. Mało wypitych płynów w trakcie jazdy i mało kalorii spowodowało, że tak mocno opadłem z sił. To była świetna przygoda, ale też dobra nauczka na przyszłość. Można powiedzieć, że długi dystans zweryfikował wiele, ale na pewno nie spowodował tego, aby się poddał. Dostałem jeszcze większego kopa do pracy i wiara w to, że ukończę BBT 1008 w 2018r. z dobrym wynikiem cały czas się we mnie tli.
Najnowsze komentarze