Petarda!!! Jest odpowiedź. Startujemy! Cieszę się, że we wcześniejszym mailu nie było „bajdurzenia”. Same konkrety i jasno określone cele i taką otrzymałem też odpowiedź – konkretną. Myślałem, że trochę porozmawiamy, że dostanę trochę czasu na aklimatyzację, ale nie tym razem. Miałem trochę wątpliwości, bo koniec października to okres zmian. Nie będę już jedyną osobą osiągającą dochód w moim gospodarstwie domowym a co za tym idzie spadnie na mnie większa niż zawsze ilość obowiązków domowych.
Pierwsze zadanie, jakie otrzymałem to założenie kont na Garmin Connect i Training Peaks i przesłanie ich zwrotnie w celach śledzenia moich przyszłych postępów. Dodatkowo wypełniam kwestionariusz – metryka zawodnika. Niestety na ten czas nie dysponuje żadnym urządzeniem mierzącym czas/dystans/puls, abym mógł zapisywać treningi. Głowa zaczyna się robić siwa! Dodatkowo od siebie wysyłam kalendarz na następne dwa miesiące. Kiedy wstaje, jak pracuje, kiedy wracam do domu a także inne „atrakcje”, które mogą się wydarzyć z opcją weryfikacji na bieżąco. Jest to o tyle istotne, że nałożenie się działań zawodowych z treningiem może postawić mnie w złym świetle a tego bym nie chciał. Do tego projektu podchodzę bardzo poważanie. Jak zawsze odpisuje wyczerpującego maila z wątpliwościami, co do pracy ze mną. Nie mam odpowiedniego sprzętu, brak badań lekarskich, brak roweru szosowego to może być kłopot a nie dysponuje taką gotówką, aby to wszystko zakupić. Musze też patrzeć na budżet a z modelem rodziny 2+3 jest się, co nagimnastykować.
Odsyłam maila i czekam na weryfikację. Z uwagi na fakt, iż Grodzisk Wlkp. a Warszawa to odległość 300 km umawiamy się na godzinną rozmowę przez Skype. No i najważniejsza rzecz to podjęcie decyzji, kiedy ma nastąpić start w BBT 1008.
A więc stało się. Ten tydzień to istny rollercoaster. Cały czas myślami jestem przy BBT 1008, a mijają już trzy lata, od kiedy obejrzałem na youtube film z wcześniejszych edycji i zapragnąłem ukończyć ten jakże trudny wyścig. Myślałem, że starczy mi na tyle determinacji i siły, aby ukończyć to przedsięwzięcie wcześniej, ale jednak nie. Nie jestem w stanie zrobić tego sam, więc 29 października, 2015r. zdecydowałem się poprosić o pomoc jednego z najlepszych ultrakolarzy w Polsce Remka Siudzińskiego. Osiągnięcia Remka są ogromne a co najważniejsze brał z powodzeniem udział w przedsięwzięciu, o którym ja cały czas marzę (3 miejsce w BBT 1008 w kategorii solo w 2011r. z czasem 54:54:00). Moim zdaniem osoba, która kończy Race Around Austria oraz Race Across America musi znać się na rzeczy. Kontakt złapałem przez stronę ultrakolarz.pl
Wiadomość pisałem z dużymi obawami, gdyż ja amator, który dopiero 3 lata temu zaczął rowerową przygodę (głównie turystyka z moją Grodziską Grupą Rowerową kucharczak.com), porywa się na tak wielką misję. Warunki współpracy znałem dobrze, bo były jasno i klarownie opisane na stronie internetowej. Zastanawiałem się tylko czy w przypadku podjęcia przez Remka współpracy będę w stanie realizować założenia treningowe tym bardziej, że zbliża się okres jesienno – zimowy. Przyszło mi tylko czekać na odpowiedź i liczyć na podjęcie współpracy. Może się zdarzyć sytuacja, że z kompletnymi amatorami współpraca nie jest możliwa. Muszę być przygotowany na wszystko!
Bywają sytuacje w życiu, że w ostatniej chwili uda Ci się wskoczyć do autobusu gdzie drzwi zamykają się przed nosem ale też sytuacje gdzie przez połowę dnia łapiecie autostop i gdy jesteście już zrezygnowani, poddajcie się a nagle jadące i trąbiące na Ciebie auto zawozi Cię do miejsca docelowego. Myślicie sobie że wygraliście życie ale na miejscu okazuje się że nie masz nic! No i co teraz … przychodzą chwile zwątpienia i nostalgii ale życie idzie dalej.
Tak było też z nami przed Bałtyk Bieszczady Tour 1008, który odbywał się sierpniu 2020r. Okazję jak przy autostopie złapaliśmy na kończącym się Pierścieniu Tysiąca Jezior na dystansie 610 km który startował 19 lipca 2020 r. Dla nas zakończył się 44 godziny po przejechaniu startu i o 4 godziny za późno aby złapać kwalifikacje do BBT. To wtedy Beti wywarła ogromne wrażenie determinacją, siłą woli i przede wszystkim tym, że po zaliczeniu siedem kilometrów przed metą na asfalcie „ślizgu jak pingwin na lodzie” około czwartej nad ranem 🙂 podniosła się i dojechała na metę.
Chyba to ostatnie okazało się znamienne, że wystartowaliśmy w BBT. W Świnoujściu meldujemy się późnym wieczorem dzień wcześniej, w hotelu dziesięć minut od przeprawy promowej czyli miejsca naszego startu. Wycieczka po Świnoujskiej plaży ma być dla nas rozruchem, następnie obiad i powrót do hotelu gdzie na górnych piętrach Filipińczycy i Ukraińcy przechodzą okresową kwarantannę. Zabawa w COVID trwa na całego ale My zupełnie się tym nie przejmujemy. Krótka drzemka i przygotowujemy się do startu, który mamy zaplanowany na godzinny wieczorne. Sam model startu jest nam znany. Przecież robiliśmy to dwa lata wcześniej. Na miejscu meldujemy się około dwóch godzin przed startem.
START… niby formalność ale Beti startuje sześć minut przede mną. Czeka na mnie te kilka minut i dalej ruszamy już w grupie. Początek to ogromne przetasowania, ale z nami i kto by pomyślał, że do samego końca są „Kozłowscy” którzy stają się w pozytywnym tego słowa znaczeniu konkurentem do dalszej jazdy 🙂
Pierwsze dwa punkty kontrolne czyli Płoty (77 km) i Drawsko Pomorskie (131 km) idą nam bardzo składnie. Jesteśmy już praktycznie sami ale czujemy, że gonimy burzę, która przeszła przed nami i uciekamy przed frontem, który wystartuje z rana w godzinach porannych. Czas w którym pokonujemy poszczególne kilometry nie napawa optymizmem, że nie wiadomo jaki czas osiągniemy ale też nie nakazuje panikować, że sobie nie poradzimy. Do Piły (227km) zajeżdżamy z czasem 13 godzin a tam trochę koczujemy bo przecież PK obsługuje Geniu i Danka którzy goszczą nas jak zawodowych kolarzy.
Kolejne odcinki czyli Nakło (288km) gdzie mierzymy się z pierwszym i ostatnim oberwaniem chmury pokonujemy dość ruchliwą trasą, która odbiera nam w pewnym stopniu motywację do dalszej jazdy ale walka trwa. Solec Kujawski (341 km) i Kowal (438 km) to punkty generalnie bez historii. Musimy się dość szybko ogarnąć i pchać się do przodu bo matematyka nie kłamie a już powoli włączył się w mojej głowie zmysł matematyczny i zaczynam liczyć czy w ogóle jesteśmy w stanie poradzić sobie z tym dystansem. Naszym celem jest jak najszybciej dotrzeć do Starachowic (695km) więc Łowicz (518 km) i Opoczno (616 km) to dla nas tylko przystanek.
Starachowice (695km) to miejsce gdzie już wiedziałem, że ukończenie przez Nas BBT będzie wyczynem bo aby złapać rezerwę na ukończenie to trzeba byłoby spać około godziny i ruszyć w trasę. Po godzinie spojrzałem Beti w oczy i wiedziałem, że trzeba jeszcze godziny a za godzinę kolejnej godziny i tak naprawdę po czterech godzinach ruszyliśmy w trasę a góry … no właśnie te przeklęte góry były przed nami. W Starachowicach mieliśmy 46 godzin w nogach czyli do mety 24 godziny i pokonanie 320 km. W normalnych warunkach zajęłoby nam to 16 godzin ale cztery godziny przeznaczone na spanie dawało nam tylko 4 godziny zapasu … generalnie temat do zrobienia.
Ze Starachowic ruszamy nad ranem w kierunku Sandomierza. Wiatr niekorzystanie odwraca się w naszą stronę. To boli… jest walka … tym bardziej, że Beti nie potrafi jechać na kole więc wspólna jazda pod wiatr nie daje efektów. Godziny rezerwy nam uciekają a odległości pomiędzy punkami kontrolnymi wydłużają się. Sandomierz zaliczamy z samego rana w PK którego nie ma. Jesteśmy głodni i zmęczeni więc co raz częściej dosypiamy na przystankach autobusowych.
W okolicach Stalowej Woli wiem, że rezerwy zostaje nam już raptem dwie godziny a prawdziwa walka dopiero przed nami. Stalowa Wola to strata godziny bo trafimy na poranek czyli mega zmożony ruch uliczny i droga w kierunku Łańcuta jest dla nas mega katorgą. Walka nadal trwa.
Łańcut to dla Beti takie mega pozytywne nastawienie bo na PK pojawiają się rodzice. To zawsze mega motywacja. Z jednej strony mega podbudowanie a z drugiej strony mało czasu na rozmowę bo czas nagli. „Swojskie” strony powodują, że adrenalina rośnie i chce się jeszcze wycisnąć ile się da. Łańcut wydaje się być zbawieniem bo idziemy mega mocno pod średnią na tym odcinku 30 km/h ale za Kańczugą rozbija nas Łopuszka Wielka gdzie jest pierwsze prowadzone. Jeszcze walczymy chociaż ja już wiem, że godzina zapasu to tak naprawdę koniec aby zmieścić się w czasie.
Miejscowość Brzeska odcina guzik! Leje się głównie dołem to tak jak w samochodzie włącza się czerwona lampka silnika powodująca jego zatracie. Generalnie można jechać dalej ale prawdopodobieństwo wymiany silnika jest dużo. Bircza staje się dla nas granicą z typu „być albo, nie być”. Dojeżdżamy i pierwsze myśli pojawiające się się, że to już koniec. Ale nikt z Nas nie ma odwagi zadzwonić do Roberta Janika z informacją, że rezygnujemy 🙂 w końcu telefon wykonuje Beti … rozmowa a raczej komunikat z drugiej strony słuchawki jest krótki i żołnierski … macie dojechać do mety …. i tyle … aż tyle i tylko tyle… Bircza odcina Guzik ale próbujemy walczyć…
Poddajemy się na 966 km w Ustrzykach Dolnych tylko 46 km przed metą mając już przejechane 70 godzin w nogach. To była już moja decyzja… po prostu wystarczy… to już niczego nie zmieni… niczego nam nie da… zrobiliśmy mega dużo… to znaczy Beti zrobiła… czy zostaje niedosyt? Oczywiście że tak bo jak startujesz to chcesz wygrać ale też musisz liczyć się z porażką. To właśnie ta porażka ukształtuje Cię co do dalszego uprawiania tej arcytrudnej dyscypliny. Dojazd do Mety to już historia… o której chyba nie warto pisać.
Posumowanie: Wystartowaliśmy to jest + czy za szybko pewnie tak! Nasz cel to był Bałtyk Bieszczady Tout 1008 w roku 2022r. Czy wystartujemy TAK ! Czy pokonamy ten dystans w 70 godzin TAK ! Czy będziemy walczyć na szlakach ultra TAK !
Czy jesteśmy ULTRA Team … TAK!
Najnowsze komentarze