Od brevetu w Pomiechówku minęło już ponad 2 tygodnie a ja nadal nie mogę otrząsnąć się ze wspomnień dotyczących tego projektu. Jako zdjęcie wrzuciłem mapkę, którą każdy ultrakolarz otrzymuje przed startem. W pierwszej chwili była ona dla mnie zupełnie nieczytelna, ale jak to mówią zaprawieni w boju kolarze trzeba się do niej przyzwyczaić. Filmik z wyjazdu znam już na pamięć, więc może warto przestać żyć przeszłością i zacząć poważnie myśleć o teraźniejszości a nawet lekko zaglądać w przyszłość. Po samym brevecie za dużo się nie wydarzyło. W poniedziałek była regeneracja a potem test, który tak jak już wcześniej pisałem wypadł bardzo dobrze.
Ten niedzielny trening gdzie miałem tak ogromne kłopoty z utrzymaniem tempa to nie było przetrenowanie to był sygnał od mojego organizmu, że coś się ze mną dzieje i stało się to, czego nie lubię, co rozbija mi cały tydzień treningowy, czyli choroba. No może trochę przesadzam – mocne zaziębienie, które spowodowało, że praktycznie tydzień miałem z głowy. Zbliżała się majówka i chodź do napisania miałem biznes plan (obiecałem klientowi) chciałem a raczej myślałem o tym, aby jak najszybciej wrócić na trening. „Dupa blada” nie chciało mi się nic i nawet rower mnie nie przekonywał praktycznie cały weekend przeleżałem w łóżku. To „wiosenne przesilenie” spowodowało, że straty organizacyjne musiałem nadrabiać zaraz od początku tygodnia i odkopałem się dopiero dzisiaj tak, więc i wpis się pojawił i chęci do pracy wróciły. Weekend może zapowiadać się rowerowo!
Na bieżąco przeglądam stronę szybkierowery.pl gdzie, co róż pojawiają się ciekawe rowery szosowe w przestępnych cenach. Moje „dziecko”, o którym marze od początku przygody rowerowej – Bianchi – kolor nieba nad Mediolanem właśnie tam stoi. BIANCHI VIA NIRONE 7 bo to o nim mowa to piękna maszyna która mogłaby stać się moją własnością ale niestety jeszcze nie teraz – kasy tyle nie mam! Od 1 stycznia 2016, kiedy rzuciłem palenie zaoszczędziłem już 1200 zł, więc aby kupić TEN rower jeszcze trochę mi brakuje. Tak czy inaczej stonkę polecam, bo rowery są fajne i w przystępnej cenie. Myślę, że pracują tam pasjonaci i warto byłby ich poznać osobiście.
Na początku każdego miesiąca podsumowuje miesiąc poprzedni. Kwiecień, bo o nim mowa był specyficzny. Pod względem kilometrów najlepszy. Wykręciłem 559 km a na siodełku spędziłem 25:34. Spaliłem 14607 kalorii a samych jednostek treningowych było 11 + start w Pomiechówku. Maj zapowiada się dobrze i szykuje sobie małą niespodziankę, ale o tym później.
Niedziela nie była udanym dniem dla Rafała Majki, który miał kraksę w Liege-Bastogne-Liege. „Kwiatek”, który moim zdaniem mógł stanąć na podium w tym wyścigu ukończył go na 36 miejscu chodź nie da się ukryć, że to jego ucieczka przygotowała końcową akcję i dała wygraną innemu kolarzowi Team Sky. Nie mogę się porównywać do zawodowego peletonu, ale ja też w niedzielę się niczym nie wyróżniłem chodź początek tygodnia katastrofy nie zapowiadał. Na spokojnie „rozjechałem” się po Pomiechówku i z dużym utęsknieniem czekałem na piątkowy test. Niestety w pracy mam trochę więcej zadań niż zwykle a poręczenia zapłaty wadium nie dają mi spać, więc piątkowy test przełożyłem sobie na sobotę. Były tego wady i zalety. Zaletą był wypoczęty organizm. Byłem wyspany i nie musiałem testu wykonywać zaraz po pracy. Z drugiej strony na niedzielę zaplanowane mam zawsze najdłuższe treningi i warto było być przed nimi wypoczęty. Tak jak test wyszedł super, tak o niedzieli mógłbym już nie pisać. TRAGEDIA!
Z rana zaatakowała mnie bardzo ładna pogoda. Niebo było bezchmurne z lekko wiejącym wiatrem. W przeciągu 10 minut wstałem, ubrałem się i już byłem na rowerze. Pogoda była zdradliwa a bezchmurne niebo trochę mnie oszukało. Ruszyłem w moim ulubionym kierunku – Kąkolewo – Boruja Kościelna niestety jak na złość szybko naszły chmury a do tego pierwsze 20 km jechałem pod silnie wiejący wiatr, który dał mi ładnie w kość. Źle dobrałem ubiór. Od pasa w dół było ok. do tego sprawdziły się nowo zakupione ochraniacze. Gorzej było z górą i chodź komin chronił moje zatoki i uszy (dwa newralgiczne miejsca, w których często tworzy się u mnie stan zapalny) to było mi paskudnie zimno. Na powrocie było jednak z wiatrem i te prawie 45 km jechało mi się dobrze. Niedziela to też pustki na drodze a ja mijałem tylko biegaczy, rowerzystów i rolkarzy. Przed domem złapał mnie padający deszcz ze śniegiem, więc uciekłem do domu na trenażer, ale moje nogi nie chciały kręcić. Zero siły nic! Nie chce narzekać, bo od tego wynik nie przyjdzie, ale bolało mnie i boli mnie wszystko. Jak położyłem się około 13 w niedzielę to z przerwami wstałem i to z problemami w poniedziałek rano. Dawno tak słabo się nie czułem i nie wiem, co jest tego przyczyną. Przypuszczam, że łapie mnie jakaś choroba i muszę postarać się temu zapobiec, bo może się zdarzyć, że kolejny tydzień na przygotowania okaże się stracony.
Organizacyjnie „głowę” mam zaśmieconą wszystkim innym tylko nie kolarstwem i wypadałoby to zresetować lub ostatecznie wykąpać się w „czarcim zielu”. To chyba ostateczność i recepta na wszystko. Czas też wrócić do systematyczności sprzed Pomiechówka. Trochę osiadłem na laurach a woda sodowa uderzyła mi do głowy. Myślę, że wskazane będzie więcej i ciężej pracować a mniej gadać i wszystko powinno wrócić do normy. Jestem Randonneurs-em a to zobowiązuje!!!
Wyciszyłem się trochę, dlatego jak na zawodowca przystało sprawy medialne, organizacyjne przejęła moja rzeczniczka prasowa Beata (żona). Nie czytałem prasy, nie przyjmowałem dziennikarzy i ukradkiem jeździłem do pracy, aby unikać paparazzi! Z blogiem odpuściłem też na kilka dni ….
Kurde, co ja pieprze …. faktycznie w ostatnim tygodniu nie jeździłem na rowerze w ogóle, ale to tylko, dlatego aby nóg nie mieć ciężkich jak beton. W czwartek, dwa dni przed startem zaplanowałem sobie 5 kilometrowy rozruch na sprawdzenie sprzętu tak, aby w piątek się już niczym nie martwić.
Do Pomiechówka wyruszyliśmy wspólnie z Beatą w nocy z piątku na sobotę i na miejscu byliśmy około godziny 4:00. Przespaliśmy się jeszcze w samochodzie, co oczywiście było wskazane aczkolwiek teraz odbieram to kategoriach błędu (szczegółowo opisze to pełnej relacji).
W samym sercu Pomiechówka, czyli przy ul. Szkolnej 3 przywitano nas z otwartymi ramionami tak jakbyśmy w zawodach ultrakolarskich startowali od lat. Piotr Niedźwiecki to naprawdę super gość, któremu na pewno w relacji pełnej poświecę osobny akapit. Tak czy inaczej poznałem masę ludzi, ultrakolarzy z ogromnym bagażem doświadczeń. Pierwszy raz dużo nie mówiłem, generalnie nic nie mówiłem tylko słuchałem, podsłuchiwałem: -) jaką ci bardziej doświadczeni zawodnicy mają taktykę. Czy jadą na krótko czy na długo, co biorą do jedzenia, jakie napoje i ile i co będę kombinować na trasie. Zdawałem sobie sprawę, że przejechałem zbierać doświadczenie.
Jako jeden z pierwszych odebrałem kartę i praktycznie czekałem na start. W samym brevecie wystartowało 64 uczestników. Krótkie przemówienie prezesa i ruszyliśmy punktualnie o 8:00. Niestety w tym miejscu po raz pierwszy i ostatni zobaczyłem 70% zawodników. Tempo, jakie narzucili od początku było dla mnie zabójcze. Mi natomiast od początku jechało się dobrze nawet martwiłem się, gdyż po 60 km średnią miałem 27 km/h!!!! Wtedy też jak w bajkach pojawiły się na moich ramionach dwie postacie
– Diabełek, który szeptał mi do ucha: Maciej, co się szczypiesz! Ciśnij jeszcze bardziej do średniej 30 km/h najwyżej jak nie dasz rady zejdziesz z trasy. – Aniołek na drugim ramieniu uspokajał: spokojnie jedź swoim tempem a dojedziesz do celu. Wynik w tym pierwszym starcie nie ma tak dużego znaczenia.
Jedna i druga postać tak na zmianę mnie atakowała, dlatego też za Pułtuskiem trochę zwolniłem i jechałem dość wolnym tempem tym bardziej, że było pod górę. W Ciskach dałem się podpuścić tej mrocznej postaci i pocisnąłem za mijającą mnie grupą. Tak kolejne 35 kilometrów. Po połowie dystansu wiedziałem, że będzie dobrze, że ukończę swój pierwszy brevet.
Podniesienie roweru na mecie bezcenne!!!! To mi się należało.
Kurcze tak nie chciało mi się wyjeżdżać jednak czas nas gonił.
Dałem radę, ale bez trzech zdań największa zasługa w tym całym przedsięwzięciu, Remka Siudzińskiego, który bardzo dobrze mnie do tego przygotował. Czułem się pewnie chodź miałem trochę wątpliwości i czasami brakowało mi wiary, że dam radę.
Teraz czas na Miechów 30 lipca 2016r. Moim marzeniem jest do tego czasu mieć rower szosowy, ale zobaczymy. Do Pomiechówka na pewno jeszcze przyjadę i zejdę poniżej tych magicznych 10 godzin.
Wszystkim kibicom dziękuję za słowa wsparcia. Udało się!
Zrozumiałem też, dlaczego te brevety kończą się takim sukcesem organizacyjnym. Bo za tym wszystkim nie stoją pieniądze, rowery, sukces tylko jedna, duża scementowana rodzina i o tym należy pamiętać!!!!
Do startu w Pomiechówku pozostało 7 dni, ale jak wiecie jest to tylko przystanek przed głównym celem tego roku, czyli 450 km maratonem oraz imprezą główną, czyli BBT 1008 w 2018r. Dobrze przepracowany marzec wypadałoby podsumować. Niestety pierwszy raz od 31 października 2015r., czyli od momentu, kiedy postanowiłem zostać Ultrakolarzem opuściłem jeden trening. Było trochę wyrzutów sumienia, ale tydzień, w którym to się stało był naprawdę intensywny pod względem zawodowym. W sumie nawet nie opuściłem treningu głównego, ale poniedziałkowy rozjazd i już rozgrzeszenie za to dostałem. Warto też pochwalić się tym, że nie palę już 3 miesiące i 7 dni, co jest ogromnym sukcesem i pokazuje wielką determinację z mojej strony, że jak się czegoś chce to się po prostu to osiąga. Wraz z niepaleniem w sukurs poszło odizolowanie od alkoholu oraz kawy, co ewidentnie zwiększyło moją wydolność i siłę. Są tego niestety negatywy a więc przybranie na masie około 7 kg, ale już sobie obiecałem, że jak zakończę brevet w Pomiechówku to zabiorę się za swoją wagę. Tak czy inaczej marzec wyglądał następująco
Lp. | Wyszczególnienie | Rower | Biegi |
1. | Ilość treningów | 14 | 2 |
2. | Dystans | 439,40 km | 8,98 |
3. | Czas | 20:49:24 | 58:46 |
4. | Kalorie | 13155 | 538 |
W tym miesiącu pobiłem rekord pod względem czasu spędzonego na rowerze przy pojedynczej jednostce treningowej. Te 4 godziny i 30 minut dały mi w kość, ale kształtują mój charakter. Przed startem mam jeszcze jeden ciężki sobotnio/niedzielny trening dłuższy o godzinę od poprzedniego. Myślę, że przejechanie około 120 km byłby dobrym wyczynem i dobrym prognostykiem na start. W tej chwili cieszę się każdą chwilą i każdym treningiem
W tygodniu pobawiłem się w składanie klocków. Porozkładałem je na stolę i wyszło z tego niezłe cudo. Oczywiście jak to u mnie bywa musiało on swoje odleżeć zanim zostało złożone, ale wyszło z tego niezłe coś… no właśnie coś, co opiszę w kolejnym wpisie.
Najnowsze komentarze