Jestem w transie a forma z dnia na dzień rośnie. Trochę mniej siedzę na rowerze ale nie przeszkadza to w codziennych treningach. Więcej przerzuciłem się na bieganie ale i na rower znajduję czas. Może nie tyle czasu co w zeszłym roku ale wystarczająco aby utrzymać obecną formę, która nie jest taka zła. Bunkruje się w domu i zaopatruje się w sprzęt na nowy sezon. Grunt to wyciągać wnioski i ulepszać sobie sposobność na lepsze wyniki. Może cały czas brakuje w tym wszystkim systematyki (treningi) ale ok… tak bywa.
Z jednego cieszę się najbardziej, to że wróciliśmy do starych „stopięćdziesiątek”, które tak mocno preferowaliśmy w 2015r. Cały rok 2016r. odpuściłem tą inicjatywę i wiem, że to był błąd. Te „sto parę” kilometrów które przejeżdżamy w tempie turystycznym po lokalnych bezdrożach cały czas daje mi ogromną satysfakcję. Tym bardziej jak są to miejsca oderwane od rzeczywistości i spotkać tam można stado saren, dwa dziki i jakiegoś lokalnego mieszkańca który w sobotni ranek robi zakupy w sklepie wiejskim. To jednak jest super uczycie gdy stajemy pod takim sklepem, zajadamy bułkę wypijamy kefir i obserwujemy lokalną społeczność. Czasami czujemy się jakbyśmy zakłócali ich codzienny mir domowy. A może ci lokalni mieszkańcy zupełnie nas nie zauważają ?
Wróćmy jednak do tego ulepszania. Zeszły rok po przesiadce z mojego UNIBIKE na rower szosowy spowodowało że ewidentnie brakowało mi możliwości 100% spakowania się. Sakwy tak na szybko nie ma gdzie zamontować a gadżetów trzeba trochę zabrać. Dętka, łyżki, i inne pierdoły zajmują trochę miejsca. Do tego lubię mieć zawsze galoty i skarpetki na zmianę a gdy pogoda się zmieni na deszczową to i kurtka się zawsze przyda. Od słowa do słowa i zaczyna się robić masa potrzebnych „bambetli” a że staram się nie jeździć wokół komina to ewentualny powrót z treningu do domu staje się być mało prawdopodobny. Do pewnego czasu jeździłem z plecakiem na plecach. Mały, skromny praktycznie niezauważalny mający jednak jedną wadę … no może dwie. Po pierwsze gdy napakowało się tam trochę rzeczy tworzył się garb który był mało komfortowy a po drugie po godzinie jazdy na rowerze plecy robiły się mokre i pojawiał się dyskomfort który przy dłuższy dystansach pojawiać się nie powinien. Nie jestem oryginalny więc przez ostatni sezon podpatrywałem moich kolegów a także innych uczestników długodystansowych wojaży jak oni sobie z tym radzą i znalazłem chyba optymalne rozwiązanie.
Od 2013 roku związany jestem z Firma Sport Arsenal jeśli chodzi o sprzęt przeznaczony do turystyki rowerowej. I chodź na początku mojej przygody z rowerami skłaniałem się do polskiej firmy jednak z takich czy innych przyczyn nie było nam po drodze. Sakwy, bagażniki i inne gadżety to nieodzowny dodatek każdego globtrotera. Ja wykorzystałem sprzęt tej firmy do wojaży długodystansowych tak aby poczuć komfort i niczego nie wozić na plecach. Bagażnik montowany do sztycy na szybko-złączkę + 12 litrowa sakwa do kompletu to idealne rozwiązanie. Dużo kieszeni i możliwość zwiększenia pakowności poprzez podniesienie sakwy w góry to optymalne rozwiązanie. Sakwa jest wodoodporna ale nie wodoszczelna. Firma Sport Arsenal i na to znalazła rozwiązanie dokładając wodoszczelny pokrowiec. Całość dała niewątpliwie ciekawe rozwiązanie na spakowanie się na długodystansowe wyjazdy.
Jak całość prezentuje się na rowerze i trochę o Pucharze Polski w w Ultramaratonach Kolarskich, który to jeden z etapów przejedzie przez Grodzisk Wlkp już niebawem
Ktoś by pomyślał, że się poddałem? To, że przez miesiąc nic nie piszę to nie znaczy, że zrezygnowałem z mojego głównego celu jakim jest Bałtyk Bieszczady Tour w 2018r. Nic bardziej mylnego! Na każdym etapie i w każdej chwili potrzeba regeneracji bo kryzysy pojawiają się, przychodzą znikąd i czasami bywa tak, że ciężko je odgonić. Podobnie było ze mną a zaczęło się niewinnie tuż przed Świętami i Nowym Rokiem. Nie wziął mnie (kryzys) z zaskoczenia tylko podstępem, delikatnie wyczuwając chwilową moją niedyspozycje. W pierwszym momencie myślałem, że to przesilenie chodź i teraz uważam, że za dużo wziąłem sobie na głowę i ciężko ze wszystkimi zadaniami sobie poradzić. Co za tym poszło? Brak wyniku i to nie tego sportowego. Zapuściłem się do tego stopnia, że moja waga skoczyła grubo powyżej 93 kg i zaczęło się robić naprawdę niebezpiecznie. Fakt, faktem nie jeździłem na rowerze ostatni miesiąc za dużo i z „żarciem trochę pofolgowałem” no i poszło. Zamknąłem się w domu i nawet moja dietetyczka się do mnie odezwała ale uznaje, że jeszcze tego maila nie przeczytałem – po prostu mi wstyd.
Trzeba było na to wszystko znaleźć lekarstwo – zarówno na ruszenie się z domu jak i na zejście trochę z wagą. Aby uatrakcyjnić sobie dość monotonne treningi na trenażerze dołożyłem sobie trochę treningów biegowych i wychodzi nam to całkiem dobrze. Pisze „nam” bo połączyliśmy przyjemne z pożytecznym i wspólnie z Beatą wychodzimy głównie wieczorami jak „gady” pójdą spać na treningi biegowe. Kilometry nie powalają z nóg ale od czegoś trzeba zacząć. Przecież podobnie było z rowerem bo nie od razu przejechałem 200 czy 300 km non stop. To wszystko zaczynało się systematycznie i podobnie jest teraz. Pojawiła się nawet wspólna inicjatywa startu w jakieś ciekawej imprezie jeszcze w tym roku ale uznaliśmy, że byłoby to szaleństwo. Jestem poniekąd analitykiem i lubię cele stawiać sobie długofalowo więc myślę, że rok 2018r. Będzie ciekawy zarówno pod kątem moich startów rowerowych jak i jakiegoś ciekawego biegu. Poprzeczkę stawiamy sobie wysoko więc naszym celem będzie dobrze wszystkim znany „Rzeźniczek”! Na „Rzeźnika” jeszcze nie jesteśmy nawet w naszych głowach gotowi ale może w 2025r. uda na m się do tego podejść. W chwili obecnej zaliczyliśmy „Pantalajewo” i kolejnym celem jest „ptaszkowski strim” ale i na to przyjdzie poczekać.
Imprezy 2017r. Czyli co w trawie piszczy?!
Ciekawe informacje docierają do nas z rożnych źródeł chociażby ta, że III Wolsztyński Maraton Rowerowy zahaczy Grodzisk Wlkp. Fajnie z tego względu, że impreza ta jest w moim planie startowym. Teraz znajduje się w najbardziej obciążanym startowo miesiącu (czerwcu) ale muszę dać radę. Tutaj zaistnieje symbolicznie i wystartuje na najkrótszym dystansie 75 km (mini). Jeśli jednak zajdzie potrzeba wspomóc „wolsztyńską brać kolarską” w organizacji tej imprezy to wcale nie muszę tam startować pomogę pomagać organizacyjnie. Tak czy inaczej cieszę się, że wiele imprez rowerowych dociera w nasze regiony.
Pierścień Tysiąca Jezior 2017 w światowym kalendarzu UMCA! Tegoroczna edycja Pierścienia Tysiąca Jeziora została wpisana do kalendarza Międzynarodowej Unii Ultramaratonów Kolarskich (UMCA). Będziemy tam z Beatą na początku lipca zwarci i gotowi – przygotowani do startu. Dodatkowo utworzono cyklu imprez o randze Pucharu Polski w Ultramaratonach Kolarskich w skład których wyjdzie dodatkowo Tour de PoMorze oraz Piękny Wschód. Dwie z tych trzech imprez są w moim kalendarzu więc może i na „wschód” warto by było się wybrać – czas pokaże.
„Gdy emocje już opadną jak po pierwszej bitwie kurz”, można by było cytować słowa jednej ze znanych mi piosenek. Tak ostatnio dzieje się i u mnie. Mijają prawie dwa miesiące od kiedy zmieniłem pracę i jestem po aklimatyzacji. Już kiedyś pisałem, że zarówno listopad jak i grudzień to jedne z tych cięższych miesięcy ale widzę, że udało się je jakoś przeżyć. Wracając do pracy w banku nie miałem żadnych obaw. Znam się na tym, ba… uważam, że jestem w tym naprawdę dobry a że to cały czas grupa EsDżiBi to procedury są mi znane. Jednak w natłoku poznawania nowości nie mogło zabraknąć miejsca na treningi. Powolutku wracam do tej codzienności tak aby te trzy treningi tygodniowo realizować. Ciężko jest wszystko ogarnąć jak się nie ma bata nad sobą tym bardziej, że jazda na trenażerze nie należy do tych gdzie czas mija bardzo szybko. Teraz staram się walczyć przed wszystkim z wagą. Z fajkami i alkoholem już sobie poradziłem więc zostaje waga. Tutaj jednak widoczny jest największy brak dyscypliny. Niby się pilnuje, niby jem zgodnie z planem ale waga cały czas jest na tym samym poziomie. Dużą uwagę zacząłem zawracać na trening ogólnorozwojowy. Ćwiczenie mięśni brzucha też są w moim kalendarzu ale wszystko pomalutku i wolnymi krokami.
Dorobiłem się książki „Bałtyk – Bieszczady Tour 1008 czyli jak przejechać rowerem 1008 km non stop”. To naprawdę ciekawa lektura która moim zdaniem napisana jest bardzo prostym językiem i o to właśnie ma chodzić. Niektóre historie są dość ciekawe i nie chciałbym aby mi się przydarzyły akurat w tym wyścigu. Wyścig wyścigiem ale aby tam być trzeba jeszcze przejść eliminacje. No i o to zadbałem zresztą po uprzedniej konsultacji z Remkiem. Dylematów trochę było bo od 01-02.07.2017r. organizowany jest, zresztą przez te same osoby co BBT 1008 Pierścień Tysiąca Jezior. To 610 km mazurskich tras które pokonać trzeba w 40 godzin. Tak na chłodno robiąc swoje pierwsze 400 km w 21:30 myślę, że i te 610 km jest do pokonania bez zbędnych problemów ale do każdego dystansu trzeba podchodzić z ogromnym szacunkiem dlatego nie będę popadał w hura optymizm. Tym bardziej, że przed tym ważnym startem czekają mnie jeszcze inne sprawdziany w tym 400km w Pomiechówku. Przygotowałem sobie cały kalendarz na rok 2017r.i chciałbym się go trzymać. Zaliczenie 90 % imprez z listy startowej byłoby nie lada wyczynem nie zapominając o Wyprawie Roku 2017.
Kalendarz sezonu 2017 wygląda następująco.
W planach mam jeszcze jeden i to dłuższy start bliżej domu. Tour de PoMorze bo to o nim mówię jest równie wymagający jak Pierścień Tysiąca Jezior. Między tymi dwoma startami jest miesiąc przerwy także myślę, że starczy mi czasu na ewentualną regeneracje. Na pierwszy rzut oka ilość startów przeraża ale z tej całej listy pierwszy start stoi pod znakiem zapytania no i w sierpniu będę miał trochę wolnego gdyż jestem organizatorem a nie uczestnikiem. Oczywiście pracy jest wtedy dużo więcej ale dla mnie to sama przyjemność.
W tym wszystkim mam jeszcze jeden i to chyba największy dylemat. Czy jechać open czy solo. Z jednej strony jeżeli chodzi o Pierścień Tysiąca Jezior to teren nie znany, pierwszy raz tak duży start i nie wiem czy nie lepiej pokusić się o kategorię open licząc ewentualnie na czyjąś pomoc. Jak uda się to pokonać do właśnie może Tour de PoMorze będę starał się jechać w kategorii solo. W chwili obecnej jest dużo pytań, wiele dylematów a i do startu pozostaje dużo czasu więc tymi o to wątpliwościami zakończę ten wpis.
Listopad to nie jest łatwy okres dla mnie pod wieloma względami tym bardziej, że cały październik przespałem. Wróciłem w listopadzie do treningów ale ten powrót jest bardzo powolny. Tym bardziej, że trzeci tydzień listopada odpuściłem bo czułem się osłabiony jakby łapała mnie jakaś choroba. Nie ma co się szarpać i kopać z koniem więc było trochę gimnastyki, rozciągania i ciężarków. Na rower wsiadam znowu od jutra więc w listopadzie te trzy, cztery treningi będą wskazane. Nie wychodzę na dwór i na stałe przesiadłem się na „patelnie”. Nie przeszkadza mi nawet awaria licznika prędkości bo i tak bitą godzinę trenuję więc puls w zupełności mi wystarczy. Trochę ograniczyła mnie praca. Myślałem, że będę miał trochę więcej czasu a tutaj „dupa blada” tego czasu mam jeszcze mniej. I chodź wyrobiłem się z remontem to zostało mi do zamówienia wyposażenie ale jest jeden plus – nie paplam się już w betonach. Plan mam taki aby w listopadzie jeszcze potrenować przynajmniej trzy razy w tygodniu na niewielkim obciążeniu a w grudniu dołożyć jeszcze jeden trening i czterech treningów tygodniowo trzymać się do końca roku. Tak jak to było za czasów pracy z Remkiem od mniejszej intensywności na początku tygodnia do wytrzymałości na koniec. Taki cel stawiam sobie do końca roku.
Jak to życiu są plusy i minusy to tak samo jest ze mną. Rzuciłem palenie na początku roku z czego jestem niewątpliwie dumny. Jednak problem jest taki, że waga rośnie makabrycznie i ważę już 89 kg gdzie jeszcze na początku roku ważyłem 81-82 km. Nie mogę sobie z tym poradzić. Brakuje konsekwencji bo przecież dietetyka odwiedziłem ale nie trzymam się kurczowo diety. Nie mam czasu na przygotowanie wymyślnych obiadów kiedy brakuje mi czasu praktycznie na wszystko. Dodatkowo jestem wypompowany bieżącymi zadaniami. Z jednej strony to, że nie palę to niewątpliwie sukces ale z drugiej strony dupę mam coraz większą.
Listopad to też sukcesy. Nie ma co cały czas narzekać. Grodziski brevet organizowany przez moją grupę rowerową znalazł się na brevetowej mapie świata. To niewątpliwie ogromny sukces zwłaszcza, że jeszcze na początku tego roku nie miałem w swoim portfolio przejechanego odcinka 200 km non stop a sama inicjatywa brevetowa była mi obca. Po praktycznie pół roku sam zorganizowałem taką imprezę a teraz dodatkowo otrzymała ona homologację Audax Club Parisien. W przyszłym roku szykuję się na kilka imprez. Trzy, cztery imprezy w zupełności mi wystarczą.
Kalendarz imprez Randonneurs Polska na sezon 2017
Plan na wyjazd do Wolsztyna miałem już wpisany w kalendarz grubo na początku listopada ale albo brakowało mi czasu albo w ostatniej chwili wyskakiwały inne sprawy o wyższym priorytecie. Czy może być coś o wyższym priorytecie niż rowery? Ano tak, może być tym bardziej, że zmieniłem pracę i bieżących zadań mam więcej niż się spodziewałem. I ten weekend był bardzo napięty ale powiedziałem sobie, że jak nie teraz to kiedy. W sobotę wstałem i tak dość późno bo około 9.00 ale zaraz po śniadaniu wykrzyczałem głośne hasło – Kuba jedziemy na wycieczkę. Celem tej wycieczki był Sklep rowerowy „Turysta”. I chodź wiedziałem, że natychmiast zarzucony zostanę pytaniami a gdzie? a po co? zabrałem tego małego „smarka” ze sobą. Z Grodziska do Wolsztyna to raptem 25 km więc po 30 minutach byliśmy już na miejscu. Budynek z zewnątrz wygląda okazale. Czerwona płytka imitująca cegłę podkreśla walory tego budynku, który jest można powiedzieć zwykłym pawilonem o jednak dużej kubaturze. Gdy jednak weszliśmy do środka to wtedy można było zobaczyć jego ogrom. Sklep wypełniony był rowerami, akcesoriami rowerowymi trochę w mniejszej ilości odzieżą no i rożnego rodzaju gadżetami. W pierwszej chwili nie wiadomo było na co pierwsze spojrzeć. Było tego naprawdę dużo a i ceny robiły wrażenie. Przechadzałem się po alejkach niczym po deptaku przy ul. Półwiejskiej w Poznaniu. Rozglądałem się to w prawo to lewo wieszając oko na rowerach, które cenowo było poza moim zasięgiem. Generalnie byłem sam, tylko po drugiej stronie sklepu jacyś napaleńcy wybierali chyba rower górski. Ni stąd, ni zowąd pojawiła się przy mnie „młoda dama” oferując mi pomoc przy wyborze roweru. Nie lubię ściemniać więc zaraz przyznałem się, że przejechałem do Pawła i tak naprawdę popatrzeć na rowery niż cokolwiek kupić ale bez wahania zapytałem o rower z ramą 48. Niestety była tylko 50 tka ale tak jak wspomniałem przyjechałam tylko popatrzeć. „Młoda dama” wydała mi się znajoma i nie wiem czy nie spotkaliśmy się na wyprawie organizowanej przez Klub Kolarski FALAPARK z okazji odzyskania przez Polskę niepodległości jednak głupio było pytać. Porozmawialiśmy trochę o rowerach jednak nie chciałem za długa zagadywać wiedząc, że i tak nic nie kupię. Dziękując za miłą obsługę poprosiłem o możliwość zrobienia kilku zdjęć. Nie było pewności w głosie na tak ale nie było też zdecydowanego nie więc pstryknąłem kilka zdjęć. Pokręciwszy się jeszcze chwilę po sklepie udałem się do auta a następnie wspólnie z Kubą w stronę Grodziska.
Jakie można było wyciągnąć wnioski z tej ciekawej wycieczki. Sklep jest dobrze wyposażony w rowery i akcesoria więc każdy znajdzie coś dla siebie. Znajdują się tam takie marki jak GIANT, TREK a także popularny SPECJALIZED. Akcesoria również pasują pod konkretne marki rowerów więc ubierzecie się od stóp do głów. Jednak jak dobrze wiecie nie sprzęt się sprzedaje a robią to ludzie a raczej ich doświadczenie a to oceniam na „piątkę z plusem”. Robiąc zdjęcia nawet serwisant widząc moją bezradność zaproponował mi swoją pomoc za co można tylko chwalić. Z czystym sumieniem zapraszam do Sklepu Rowerowego „Turysta” w Wolsztynie a jak komuś nie po drodze to może zawitać również do Nowej Soli, Nowego Tomyśla, Świebodzina i Międzyrzecza.
Najnowsze komentarze