Wszystko, co piękne zawsze ma swój szybki koniec. Na szczęście w tym przypadku to chwilowa przerwa do następnego sezonu, czyli do kolejnych długodystansowych wyjazdów rowerowych. Co tym razem spotkało nas w Pomiechówku na kolejnym już brevecie organizowanym przez Fundację Randonneurs Polska? To samo, co ostatnio, czyli wspaniała organizacja, wspaniali ludzie, wspaniali kolarze i super zabawa. Nie ma, co się dużo rozczulać, ale kto raz przekroczy ten próg sali gimnastycznej w Pomiechówku będzie chciał tam zawsze wracać, ale po kolei…
Na bervet kończący sezon w Pomiechówku miałem nie jechać. Nie miałem tego w swoich planach treningowych, ale wyjazd wyszedł spontanicznie a powody były dwa. Po pierwsze było super na otwarciu w kwietniu tego roku a po drugie po organizacji grodziskiej imprezy chciałem porozmawiać o homologacji i o nowych wyzwaniach na rok 2017r. Z drużyną kucharczak.com pomysłów mamy kilka i bardzo chcielibyśmy je zrealizować. Tym razem do Pomiechówka zabieramy ze sobą Damiana z Kamieńca, który w brevecie grodziskim osiągnął dobry wynik a także mam świadomość, że w trakcie wyprawy będzie pod kątem towarzyskim super atmosfera. W stosunku do ostatniego razu zmieniamy strategię i wyjeżdżamy o godzinie 2 w nocy, aby w Pomiechówku być z samego rana i ten ostatni brevet wziąć z marszu. Tak się też stało i w Pomiechówku meldujemy się o godzinie 6 tak naprawdę budząc uczestników, którzy przyjechali dzień wcześniej. Chwilę rozmawiamy z kolarzami, których znaliśmy z poprzednich imprez a następnie przebieramy się i można powiedzieć, że jako pierwsi jesteśmy już gotowi do startu a minęło dopiero kilka minut po godzinie 7. Jednak w dobrej atmosferze czas mija bardzo szybko i zanim się obejrzeliśmy staliśmy już z Damianem na odprawie. Dla mnie start to była duża niewiadoma, bo czułem się bardzo dobrze no i jechałem już na typowym rowerze szosowym także chciałem się pokusić o trochę lepszy czas niż ostatnio. Mówię tutaj o dystansie 200 km, bo to jest odzwierciedlenie wyniku z poprzednich startów.
Słyszymy gromkie start i ruszamy. Ja jak zawsze na końcu, aby mieć wszystko pod kontrolą. Na pierwszych kilkuset metrach czołówka mi ucieka a ja mijając kilku kolarzy doganiam Damiana i nie wdrażając większej strategii gnamy do przodu tasując się z drugą częścią stawki. Liderzy dość szybko nam uciekają, czego się spodziewałem, ale ja i tak starałem się trzymać swojego tempa. Ono niestety było dość mocne jak na moje doświadczenie i przygotowanie fizyczne. Martwiło mnie to o tyle, że wiedziałem, iż pozostawienie większej ilości sił na drugą część wyścigu będzie kluczem do dobrego czasu na ukończenie brevetu. Pierwsze kilometry jedziemy ze średnią 28-29 km/h, ale już na 15 kilometrze uderzamy we wiatr, który wieje nam prosto w twarz. To tylko przedsmak tego, co nas czekało w drugiej części trasy. Mijamy pierwsze miejscowości i odbijamy karty brevetowe na poszczególnych punktach. Do 107 kilometra, czyli pierwszego punktu żywieniowego jechało się bardzo przyjemnie. Mocny wiatr wiejący w plecy nie był zbyt wymagający. Różnicę dopiero poczuliśmy na nawrocie o 180 stopni w miejscowości Radzanów w kierunku Raciąża. Wtedy uświadomiłem sobie, że tak mocny wiatr będzie wiał do samej mety a jego kulminacja nadejdzie na około 175 kilometrze, kiedy będzie trzeba się z nim zmierzyć twarzą w twarz. Niestety to było jak pojedynek Dawida i Goliata. Nierówna walka, z której każda ze stron próbowała przeciągnąć szalę zwycięstwa na swoją stronę. Tą walkę wygrywałem i mijając Stare Gralewo, Nowe Krubice, Główczyn, jechałem w stronę ostatniego punktu kontrolnego w Kobylnikach na stacji Orlen. Dawid odjechał już trochę wcześniej, więc do punktu jechałem już solo. Spotkaliśmy się na stacji benzynowej, po czym po bardzo krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Umówieni byliśmy, że przejedziemy tą trasę razem, ale po kilku kilometrach podejmuje decyzję i proszę Dawida, aby gnał do przodu sam. Czułem, że miał moc w nogach a ja po prostu go zwalniałem. Damian to lojalny kompan do roweru, bo nie chciał mnie zostawić. Ja jednak nalegałem i za chwilę jego postać zniknęła za horyzontem. Te ostatnie 66 kilometrów jechałem już sam. Miałem jednak swój cel. Jakieś 40 kilometrów goniłem jakąś żółtą koszulkę i nie mogłem jej dopaść. Była jakieś 500 – 600 metrów przede mną, ale dopaść ją to byłby nie lada wyczyn. Niestety wyładowywała mi się nawigacja i miałem do wyboru albo polegać na papierze albo dogonić zawodnika i jechać wspólnie. Wybrałem tę drugą opcję i na przestrzeni 10 kilometrów dopadłem go i już razem podążaliśmy do mety. Nawigacją padła – tego się spodziewałem, ale okazało się, że zawodnik przede mną to lokalny kolarz, więc po pierwsze było mi raźniej a po drugie dowiedziałem się kilku lokalnych ciekawostek. Do mety wpadam z czasem 9 godzin i 4 minuty a 200 kilometrów zrobiłem z czasem 8 godzin i 25 minut, czyli o godzinę i 36 minut szybciej niż w kwietniowym wyścigu i o 43 szybciej niż grodziski brevet! Przyjechałem o 30 minut później niż Damian, ale jestem wręcz przekonany, że jeśli Damian jechałby sam mógłby urwać czas podobny jak najlepsi, czyli w okolicach 7 godzin i 20 minut.
Na mecie jestem w środkowej stawce, co cieszy. Szybki posiłek, kąpiel i rozmowa z uczestnikami to też to, na co się czeka. Wymiana doświadczeń jest bardzo ważna. Po godzinie pakujemy się i uciekamy do domu. Trasa mija dość szybko i około godziny 24 jesteśmy w domu. Całą misję od momentu startu do przyjazdu do domu zrobiliśmy w 23 godziny a więc tempo ekspresowe.
Jedno jest pewne, że brevet „Frangens non flectes” (Zegniesz, nie złamiesz) w Grodzisku Wlkp. otrzyma homologację i stanie się certyfikowanym długodystansowym rajdem rowerowym przeprowadzonym zgodnie z zasadami Audax Club Parisien (ACP). To przede wszystkim zasługa uczestników grodziskiej imprezy, za co dziękujemy. W przyszłym roku 12 sierpnia 2017r. brevet „Frangens non flectes” (Zegniesz, nie złamiesz) w Grodzisku Wlkp. odbędzie się na dystansach 200 i 300 kilometrów. Aby podziękować wspaniałym ludziom, jakich mieliśmy okazje poznać z Wolsztyna (Grupa Kolarska Fala Park), Rakoniewic (Kasia i Tomek), Kamienica (Damian), z Grodziska (Norbert), Ptaszkowa oraz gości z Poznania chcielibyśmy, aby brevet w 2017r. przejechał przez wasze regiony. Szykujemy też kilka niespodzianek, ale o tym będziemy pisać w najbliższym czasie.
Czuje cały czas, że forma rośnie, ale nie obywa się również bez wpadek, ale o tym jednak potem. Od sprawdzianu na 400 km minęło już trochę czasu a ja cały czas utaplany jestem w betonie zamiast kręcić na rowerze konkretne kilometry. No, ale cóż ma powstać „enklawa kolarstwa” w Grodzisku, więc muszę się w chwili obecnej rozdwoić. Nie jest to proste, bo praca, praca po pracy a do tego remont i rowery to trochę dużo. Nie da się ukryć, że cały dwu tygodniowy urlop na to spożytkowałem i kasy też trochę poszło, więc ciężko się teraz wycofać. Z drugiej strony od ponad roku już o tym myślę a więc czas to w końcu zrealizować. I jak to z remontami bywa im dalej w las tym jest ciężej i nowej roboty przybywa. Zerwanie posadzi, wylanie posadzki, nowa podłoga, malowanie, szpachlowanie, położenie glazury, tynkowanie i mógłbym wymieniać tutaj wiele innych prac, ale nie jest to blog o budowlance tylko o rowerach o ultrakolarstwie po prostu o marzeniach. I dodając ostatnie zdanie na ten temat – chciałbym się ze wszystkim wyrobić do końca września 2016r. Czasu mało, plany ambitne, ale ja wiem, że dam radę a potem to już tylko rower, rower i rower!
No właśnie a zmian szykuje się więcej. Po jedenastu miesiącach współpracy kończę trenowanie wspólnie z Remkiem Siudzińskim. Aby nie szukać podtestów to po prostu w chwili obecnej mnie na to nie stać. Na podsumowanie tego okresu przyjdzie czas, może początek października 2016r? Przez zimę chciałbym przygotowywać się sam a co przyniesie rok 2017r. to zobaczymy. Cele pozostają cały czas takie same jednak ja mam jeszcze plany na rok 2016r. i to dość ambitne a i zmian będzie jeszcze trochę…
Od dwóch, trzech tygodni mam duże problemy z ustawieniem roweru. Boli mnie trochę „dupa” do tego ręce i strasznie się męczę. Cały zeszły tydzień przeznaczyłem na jego ustawienie. Kombinowałem a to w prawo a to w lewo, aby tylko było dobrze no i chyba się udało. Niedzielne 85 km to była czysta przyjemność a i na rowerze czułem się fantastycznie. Mogłem zrobić na rowerze 500 km i dałbym radę bez problemu. Chciałbym, aby ta forma się utrzymała, bo już za tydzień 17 września 2016r. jadę na ostatni brevet do Pomiechówka, aby pokonać 200 km wzdłuż rzeki Wkry. I pewnie cały dzień odtrąbiłbym, jako sukces gdyby nie drobna kolizja z moją sąsiadką na rowerze. Na szczęście zakończyło się tylko na zdartych kolanach, ale co strachu się najadłem to moje. I oby więcej takich wpadek nie było. Wracając do brevetu to tym razem jadę z mocniejszą ekipą. Jak wszystko dobrze pójdzie to do Pomiechówka zabieram jeszcze dwóch innych kolarzy. Cieszę się z tego bardzo, bo po pierwsze w grupie raźniej a po drugie są mocniejsi ode mnie i z większym doświadczeniem tak, więc nie ma jak uczyć się od lepszych. Zresztą mam wrażenie, że coś się tutaj tworzy, coś u nas w Grodzisku. Myślę, że w roku 2017r. pokuszę się o organizację dwóch imprez kolarskich, ale tylko i wyłącznie w formuje brevetowej bo ściganie mnie raczej nie interesuje. Czasu na zapisy na brevet w Pomiechówku jest jeszcze dość, więc jeśli ktoś byłby chętny to zapraszam. Miejsca w samochodzie nie mam, ale zawsze można zebrać ekipę dwu, trzy osobową i jechać wspólnie z nami jak w konwoju. Będzie miło, wesoło a przede wszystkim będzie nam raźniej. Przeczuci mi mówi, że tak jak na rozpoczęciu było około 70 osób tak i na zakończeniu liczba uczestników może być podobna, więc będzie super!!!
Dlatego ten tydzień to będzie spokojny trening, aby po pierwsze nie złapać kontuzji a po drugie, aby postarać się pchnąć jak najwięcej spraw związanych z remontem. Zakończenie tych wszystkich prac i przygotowań do końca września 2016r. pozostaje w moim zasięgu.
Udało się!!! Po 10 miesiącach pracy, ciężkiej pracy zaliczyłem najważniejszy test tego roku, czyli 400 km non stop. W zeszłym roku było to nie do pomyślenia, aby odważył się na taki ruch. Co więcej maksymalnie na rowerze przesiedziałem godzinę no może półtorej i musiałem zejść, aby odpocząć i się dotlenić. Wieczorem jeszcze wrzuciłem na to wszystko „dwa rogate” i dzień miałem zaliczony. Dzisiaj o dotlenianiu się i o „rogatych” już dawno zapomniałem i jestem z tego dodatkowo dumny. Wrócimy jednak do mojej 400 setki, z którą rozprawiłem się w ostatnią niedzielę. Teraz piszę tak jakbym to był „mały pikuś”, ale miałem z tym duże problemy pod wieloma względami, ale od początku.
To, że pojadę na 400 km wiedziałem już dużo, dużo wcześniej, ale szczegółowy termin wybrałem miesiąc temu. Po pierwsze miałem urlop a po drugie dni nie miały być aż takie gorące. Pod tym drugim względem miałem pecha, bo trafiłem na upał, ale co tam i z takim warunkami trzeba się zmierzyć. Pierwotnie zakładam start w piątek o godzinie, 24: 00 aby zaliczyć część nocy i jechać w trakcie dnia, ale wspomniane przez mnie wcześniej upały wymuszają na mnie zmianę planu i ruszam w sobotę punkt 18:00. Postanawiam jechać w nocy (70%) czasu, aby zmierzyć się z moimi demonami. To druga próba jazdy o ciemku, więc mam trochę obaw. Przed wyjazdem zjadam, obfity obiad (węglowodany) a od kilku dni dobrze się nawadniam. To zalecenia od Remka po błędach, jakie popełniłem przy pokonywaniu trasy na 300km. Ciuchy to standard w moim wykonaniu. Koszulka długi ręka, spodenki z pampersem, skarpetki i zwykłe gatki. Dodatkowo zabieram rękawki na ręce oraz chroniące przed wiatrem i zimnem ściągacze na nogi. Ze sprzętu podwójne oświetlenie + dodatkowe zasilanie, nawigację, bank energii pożyczony od Żaby oraz trochę drobiazgów.
Ruszam w stronę Ptaszkowa i przez pierwsze 12 kilometrów jadę trasą brevetową w stronę Kamieńca. Odbijam w prawo na Kościan i już fajnym asfaltem mknę w stronę ronda gdzie robię nawrót i wracam do Grodziska. Przed Kamieńcem robię wymuszony postój, bo przepalają mi się lampy i muszę wymienić baterię. Robię to w miarę szybko, ale w międzyczasie pożera mnie plaga komarów. Nie zastanawiam się i już o ciemku mając 50 km w plecach mknę do Poznania zabierając z domu dodatkową gotówkę. Im później się robi tym na drodze jest coraz mniej aut i jeździ się bardzo swobodnie. Robi się niestety coraz zimniej jednak w Poznaniu melduje się około godziny 23:00. Tam spotyka mnie dość ciekawe zjawisko. Na wysokości King Krossa (ul. Bukowska) zatrzymuję się, aby zrobić drobne przemeblowanie. Przebieram się, bo jest coraz zimniej i nie chcąc wpijać się do centrum wracam to Grodziską tą samą trasą. Z naprzeciwka mnie jedzie rowerzysta. Zatrzymuje się przy mnie i z dużą śmiałością pyta – kolego masz jakieś kłopoty, może Ci w czymś pomóc. Na mojej twarzy gości zdziwienie a jeszcze dziesięć lat temu dostałbym w ryj i stracił rower – odpowiadam, że nie wszystko jest ok. tylko się przebieram i rowerowym okrzykiem żegnam się z dość uprzejmym rowerzystą. Rowerzyści to brać bez trzech zdań.
Wracam na własne śmieci – Sierosław – Niepruszewo… 116 km i tutaj odzywa się remont mojej kolarskiej enklawy, którą tworzę w Grodzisku Wlkp. Ponosiłem trochę worków i coś w plecach mi strzeliło, ale to było cztery dni temu. Muszę się zatrzymać i porozciągać. Wsiadam na rower i mijając zjazd na autostradę kieruję się w stronę Buku. Tam ból nadal mnie atakuje i tutaj przychodzą mi przez myślę pierwsze skojarzenia o tym, aby się wycofać. Piszę do Beaty Śpisz…..
Po tych smsach czuję się zakłopotany, ale gnam w stronę domu. Muszę zdobyć Naproxen, aby posmarować plecy. Na szybo wpadam do domu. Jest tam ciepło, przyjemnie i miło. Zjadam obiad a Beata aplikuje mi dawkę maści na plecy. Cały czas liczę na to, że powie do mnie.
„Bolą Cię plecki Maciusiu to daj sobie dzisiaj spokój i się połóż się do łóżeczka.
Gówno! Nic bardzie mylnego. Z jej ust pada o ile dobrze pamiętam. To, kiedy jedziesz, bo idę spać!”
Wiedziałem, że ten numer nie przejdzie. Wypieprzyłaby mnie z domu i kazała przyjechać jak na liczniku będzie 400 km.
To jest dopiero 160 kilometr a ja jeszcze mam kryzys. Raz podchodzę do drogi na Kościan i po trzech kilometrach wracam. Drugi raz robię to samo, ale przełamuję się za trzecim razem i ruszam stając po drodze jeszcze na stacji za Kamieńcem gdzie wypijam kawę i zjadam dwa batony. Ta kawa, magiczna kawa ma coś w sobie. Dostałem kopa! Ze średnią około 25 km obracam do Kościana i z powrotem i mając 200 km w nogach wjeżdżam na brevetowy szlak. Zaczyna robić się widno, ale nadal jest zimno. Przy Wielichowie gaszę światła a w oddali słyszę tylko wystrzały z dubeltówek myśliwych, którzy wybrali się na polowanie. Znowu wpadam do Grodziska a następnie Gnin, Wioska, Jabłonna, Barłożnia i Karpicko. Na rondzie nawrót i kieruję się w stronę Borui Kościelnej potem Kąkolewo na rondzie nawrót i Bukowiec. W Opalenicy mam już 300 km w nogach i wtedy już wiem, że zrobię to pieprzone 400 km. Jestem już przebrany, bo dochodzi godzina 11:00 a czeka mnie najgorszy odcinek trasy. Od Buku do Stęszewa i dalej do Dymaczewa jadę pod piekielny wiatr. Zawracam na Modrze, Maksymilianowo i robię jeszcze rundę honorową obwodnicą wokół Grodziska. Kończę rozjazdem do Ptaszkowa i za chwilę melduję się w domu. Udało się!!!
Wnioski z tej trasy są następujące i niech to będzie dla innych element do przemyślenia
Brak czasu to jedyna niedogodność, która mi doskwiera w ostatnich dniach. Na głowie mam mnóstwo projektów do zrealizowania i niby mam urlop, niby mam wolne od rana do wieczora, ale to tylko iluzja, bo zawsze jest coś do zrobienia. Za kilka dni startuje na ostatni mój test, jakim jest 400 km non stop na wybranej przez mnie trasie. Cały czas zastawiam się gdzie pojadę. Po raz kolejny kusi mnie mocno nasze morze, nad które wybieram się już od zeszłego roku. Wiem natomiast, że dobrze przygotowany Brevet dał mi mocnego kopniaka do tego, aby objechać trasy wokół komina i na spokojnie zaplanować przyszłoroczną edycję.
Do samego startu przygotowuje się zgodnie z zaleceniami Remka, który za każdym razem mi coś podpowiada. Czy to pod względem sportowym czy też organizacyjnym. Po raz pierwszy zamieszczam wiadomość, którą otrzymałem, ale ni po to, aby się chwalić, ale po to, aby pokazać, jakim zaufaniem się obdarzyliśmy i jak mocno scementowana jest nasza współpraca tak, aby odnieść zakładany sukces. Remek pisze
„…Pamiętaj tylko o dobrych lampach, zabezpiecz sobie zasilanie (powerbanki) także do licznika i licz kalorie. Powinieneś dostarczać 500-600 kcal/h. Nie tylko izotonik i żele, ale także jakieś pokarmy stałe, lekko strawne (owsianka, ryż, ew. makaron).
Dlatego będą potrzebne postoje, ale nie tyle na odpoczynek, co na jedzenie.
No i płyny – średnio 700ml/h, jeśli gorąco to nawet więcej.
Przemyśl kwestię ubrania, sprawdź pogodę, żeby nic Cię nie zaskoczyło.
Do tego po treningu środowym zacznij ładować się węglowodanami i dobrze nawadniać.
I najważniejsze. W trakcie jazdy trzymaj takie tempo, żeby jechać aktywnie, ale zawsze mieć świadomość, że masz jeszcze pod nogą i w żadnym momencie nie jedziesz na 100%. To utrzyma Cię w dobrej kondycji mentalnej i pomoże zapobiec ew. kontuzjom.
Twój cel to przejechać 400km, więc nie śrubuj czasu. Baw się dobrze!…”
Ktoś może powiedzieć, po co mi to. Sam sobie poradzę. Ja odpowiadam krótko i dosadnie, że sam nic nie zrobisz poza tym, że możesz sobie zrobić krzywdę.
W między czasie śledzimy wspólnie z Beatą uczestników, BBT 1008 która odbyła się w tym roku. Na trasę ruszyła grupa około 270 śmiałków, która miała do pokonania ten niezmiernie długi odcinek, ale niektórzy w związku z jubileuszową edycją skusili się na powrót. Ze strony wyścigu dowiadujemy się, że:
„Na wynikach z pierwszych sześciu edycji Bałtyk-Bieszczady Tour (lata 2005 – 2011) znajdziemy nazwiska zaledwie czterech kobiet. Do pionierek zaliczały się Jolanta Maślanka, Barbara Chowaniec, Beata Tulimowska i Monika Jagodzińska (na zdjęciu).
W kolejnych latach popularność BBT wśród pań rosła, aż w końcu w niedawno zakończonej IX edycji na starcie zjawiło się aż 25 kolarek, co oznacza, że niemal, co dziesiąty zawodnik mierzący się z 1008 km dystansem był kobietą.
Jak doszło do tego, że dziś kobiety na trasie BBT rywalizują z mężczyznami jak równe z równymi (Agata Wójcikiewicz oraz Katarzyna Orłowska uplasowały się w tym roku w czołowej 30tce klasyfikacji open, a Wójcikiewicz dodatkowo znalazła się na podium edycji powrotnej!) Przeczytać można w książce: www.book.1008.pl.”
Jeśli nie położy mnie głowa to i ja stanę na starcie tej imprezy, ale na to przyjdzie czas i ja skupiam się na mojej 400-setce. Fizycznie przygotowany jest bardzo dobrze a pokonać mnie mogą jedynie błędy organizacyjne. Jestem pewien swojej siły, że w pewien sposób rezygnuje z długiego treningu tydzień przed startem, ale trening tygodniowym robię już w 80% zakresie. Odpada mi jeden rozjazd tuż przed startem no i podejmuje decyzję, że zamiast jechać z piątku na sobotę o godzinie 24: 00 przekładam start na sobotę na godzinę 18: 00 i decyduję się na jazdę praktycznie przez większość dystansu w nocy. Strategię opracowałem sam mając już doświadczenie po przejechaniu 300 km non stop i wiedząc, co może mnie czekać. Noc to większy spokój na drogach, ale za to większa koncentracja dla kolarza. Trzymać kciuki, bo to test przed eliminacjami do BBT 1008, do których chce podejść w przyszłym roku.
Najnowsze komentarze