Dojrzewa to znowu we mnie, że powinienem wróci do pracy z Remkiem Siudzińskim. To zakończenie pracy nie miało nic wspólnego z meteorytyką, doświadczeniem i wiedzą Remka. Powodem było to co jest powodem wielu ograniczeń – kasa, pieniądze, mamona każdy nazywa to jak chce. Niestety pieniądze ograniczają a budżet musi się zgadzać. Tak było też u mnie ale nie ukrywam, że właśnie dzięki pracy z Remkiem na Pierścieniu byłem bardzo świeży, w formie dlatego tak dobrze dałem sobie radę. Cele stawiam sobie zawsze na wiele lat do przodu i teraz Bałtyk-Bieszczady Tour to cały czas numer jeden na liście moich marzeń to gdzieś z tyłu głowy są kolejne marzenia które chciałbym zrealizować. Gdzieś z tyłu głowy siedzi mi to aby z ekipą techniczną Ultrakolarza pojechać podbić Austrię. Tak jak to zrobił on i tak jak to zrobili inni. To jest odległa wizja ale aby realizować cele trzeba je przede wszystkim mieć, wizualizować je w swojej głowie a potem je realizować. Jak to wyjdzie tego nie wiem bo to BBT otwiera drzwi na wiele imprez i pokazuje jakim jesteś zawodnikiem i co możesz dalej zrobić. Ja zawsze powtarzam, że polegać trzeba na doświadczeniu a za doświadczenie trzeba po prostu zapłacić … taka jest kolej rzeczy i tyle. Do końca roku będę trenował sam a jeśli uda mi się pozyskać środki to będę rozmawiał z Ultrakolarzem. Na razie jestem trochę zapuszczony i trzeba to wszystko redukować, poprawiać walczyć. Na ten stan rzeczy też mam plan ale tutaj jestem bardziej powściągliwy bo to moja pięta achillesowa.
Wrócić trzeba jednak na ziemię i już za zawczasu budować strategię na przyszły sezon. Na pewno pojadę treningowo Pięknych Zachód 501 km, oraz Pierścień Tysiąca Jezior 610km. Z Pierścieniem mam do porozmawiania, coś do wyjaśniania bo były miejsca gdzie mnie po prostu pokonał i gdzie opracowana taktyka w łeb strzeliła. 38 godzin i 20 minut przy limicie czasu 40 godzin to nie była czas który powalał na kolana ale też pogoda mi wyjątkowo nie dopisała. Nigdy przedtem nie jechałem tyle godzin w deszczu. Te warunki nie jednego złamały a ja dałem sobie radę. Długie przerwy na punktach i nadzieja, na poprawę pogody wszystko zniweczyła. Wyszedł brak doświadczenia ale poprawię to na pewno….
Cieszę się, że jestem w kontakcie z Piotrem Latawcem moim kompanem od wspólnej jazdy. Piotr proponował mi udział w maratonie Północ-Południe jeszcze w tym roku ale ja zrezygnowałem. Ostatecznie Piotr też nie wystartował bo zatrzymała go praca zawodowa ale myślę że tak miało być. Pogoda nie rozpieszczała a lało jeszcze bardziej niż na Pierścieniu a ja przecież jestem trochę z cukru. Mam wspólne plany na przyszły rok co do wspólnej jazdy i super. Dobrze się jedzie z osobą z którą można porozmawiać zarówno o kolarstwie jak również na inne tematy … czysto zawodowe. Czasami mam wrażenie, że rozumiemy się bez słów… i tak powinno być.
Ten bbtracker to super sprawa! Odpaliłem go i już mogę siebie oglądać, gdzie i jak jestem i jak trenuje. Urządzenie proste w obsłudze idealnie pasujące dla takiego laika jak ja! Ja to jestem takie beztalencie informatyczne więc … gitara gra. Za kilka dni mam trzy dni urlopu przed nadchodzącymi mnie zmianami więc będzie okazja aby go sprawdzić.
Po raz kolejny nastała długa cisza a w stosunku do poprzedniej przerwy spowodowana nie była lekkim przeciążeniem organizmu ale tylko i wyłącznie tym czy dostanę się na listę startową do BBT 1008 w 2018r. Przecież ten cały projekt realizowany jest, a blog pisany właśnie pod tą imprezę. Jakby nie udało mi się załapać na listę startową i … wystartować w 2018r. to chyba bym to wszystko odpuścił. Nie dzwoniłbym do Roberta Janika, nie pisałbym do niewiadomo kogo z prośbą o załatwienie mi miejsca ponieważ nie tak to powinno wyglądać. Byłeś czujny, siedziałeś, czekałeś to musiało się udać i mi się udało. Udało się z wielkim szczęściem i przy czujności mojego menadżera, trenera, motywatora czyli… Beti
Wróciłem już do treningów pełną gębą bo impreza jest już za 11 miesięcy i forma musi być. Teraz jeszcze łączę jazdę na rowerze z bieganiem ponieważ zobowiązałem się przebiegnięcia 10 kilometrów w biegu „Dycha Drzymały” w Rakoniewicach – start 8 października 2017r. Siedzę już na „patelni” wcześniej niż zwykle bo przesiadłem się już w połowie września gdzie zawsze następowało to gdzieś pod koniec października. Hasło przewodnie – Zimno to wróg! Walczę też z nadwagą ale ta walka trwa już drugi rok i cały czas czuję się pokonany. „Żarcie” jest dla mnie ważne a na słodycze cieszę się jak… Reksio na szynkę.
Pierwotnie zapisy na BBT 2018 miały być na koniec sierpnia, potem przeniesione na połowę września… i to była chyba już ostatnia data zapisów. Jakie to głosy ze wszystkich stron dochodziły, że ten termin jest zły ten jest nie dobry… a mi to było wszystko jedno. W zeszłą niedzielę szykowała się nam wycieczka do Poznania z samego rana i tak jak to już u nas zawsze bywa jest mały poślizg. Objazdówka po zaplanowanych miejscach i w trakcie podróży śledzenie ruchów organizatorów na stronie 1008.pl. I idąc tym tropem udało nam się a raczej udało się Beacie zrobić zapis już o godzinie 14 chociaż zapisy miały ruszyć o godzinie 15. Trochę byłem tym zaniepokojony ale dopiero w godzinach wieczornych dowiedziałem się, że miałem to szczęście jak również 15 innych osób, że zapis udało się zrobić w okresie piętnastominutowego testu programu. Gdy do domu dotarłem już na godzinę 15 i zobaczyłem na poczcie wiadomość zwrotną, wiedziałem że jestem na liście!!! Jestem uczestnikiem Bałtyk-Bieszczady Tour 1008 w 2018r. – 11 miesięcy od marzenia mojego życie. Dopełnieniem tego było zrobienie tylko przelewu opłaty rezerwacyjnej i … jadę!
Całość kosztowała mnie 925,00 zł ale myślę że jeśli koszt byłby o jedno zero większy też bym się zdecydował tak bardzo mi na tym zależy! Natomiast sam koszt to nie tylko opłata wpisowa ale też inne ciekawe gadżety a że chce mieć wszystko co jest z tą imprezą związane to… wziąłem wszystko.
W cenę opłaty wchodzi:
„Opłata rejestracyjna 100PLN wnoszona w terminie 7 dni od wysłania zgłoszenia (dokonanie przelewu bankowego wiąże się z aktualizacją listy startowej) Po 14 od zgłoszenie i nie wniesieniu opłaty rejestracyjnej zostaje wykasowane z systemu” – dla mnie to naturalna rzecz i jestem zwolennikiem tego aby opłaty rejestracyjne były jeszcze większe to wykreśliłoby z listy osoby, które… zapisują się na wszystko jak leci a potem wybierają się na konkretne imprezy. Dla mnie zasada jest prosta – zapisałeś się to jedziesz a nie dupę trujesz i kłopoty robisz organizatorom.
„Opłata startowa do 30.03 -560PLN; do 03.07 610PLN; do 02.08 710PLN” – ja płacę od razu całość. Po pierwsze mam rabat, po drugie sam jestem organizatorem i wiem, że mając już środki można pozamawiać pewne rzeczy od razu licząc na pewne rabaty a co za tym idzie zwiększyć budżet na dodatkowe atrakcje.
„Zamówienie promocyjne w sklepie 1008 kompletu stroju FanKlubu 1008 w cenie promocyjnej 265 PLN (opłata wnoszona wraz z opłatą rejestracyjną)” – super strój dla super osoby – żony, dziewczyny, kolegi, kochanki. Jak chcesz, jak uważasz. Ja zamówiłem go dla Beaty i chodź ona ma go już teraz a ja na swój będę musiał zapracować to w roku 2019 jak pojedziemy na wyprawę roku będziemy się prezentować przednio – niebieska armia! Strój dobrej jakości, fajny, dopasowany i mega prestiżowy, tak powinno być.
„Wypożyczenie urządzenia lokalizującego w cenie 9PLN/1 miesiąc (99PLN za 11 miesięcy) do czasu zakończenia BBT2018” – mega sprawa i tutaj mój wielki szacunek do Roberta Janika za zmysł biznesowy bo dla mnie BBT1008 to już jest marka, to już jest przedsiębiorstwo i wypożyczenie lokalizatora to fajny i ciekawy pomysł. Dlaczego? Nie startuje w imprezach organizowanych z cyklu Puchary Polski ale także uczestniczę w innych imprezach organizowanych chociażby przez Fundację Randonners Polska. Tam lokalizatorów nie ma a ja mogę być śledzony zarówno dla bezpieczeństwa przez Beatę jak również przez kibiców. Dotyczy to również treningów także Beata będzie mnie mogła na bieżąco obserwować i motywować aby się nie opierdalał w trakcie jazdy. Lokalizator mogę wykorzystać również w trakcie wypraw roku i już teraz jestem pewien, że jeśli będzie możliwość wykupienia go na 2019r. to właśnie to zrobię.
Sam muszę wsiąść na rower i trochę powalczyć bo znowu zaczynam odpuszczać. W tygodniu wskakuję na półtora godzinne treningi ale przydałaby się dłuższa trasa. Teraz „latam” do 40 km praktycznie w to samo miejsce. Jakieś 200 km powinno mi wlecieć a i może 300 km by się przydał tak na zakończenie sezonu. Nie poszło mi nad morze (Ustronie Morskie) … kryzysy i w ogóle powodują, że trzeba jeszcze trochę popracować.
Ok. jest plan na trening… misja Karpacz, którą już planowałem w zeszłym roku. To tylko 220 km więc w 10 godzin powinienem to z „palcem w tyłku” opitolić. Dzień przed startem przeglądam prognozę pogody. Trochę kiszka bo z piątku na sobotę ma padać a ja mam jechać w sobotę o 4 rano. No cóż bywa. Budzik nastawiony na 3 rano i ZONK! Wstaje o 7 rano. Wiem, że już nie jadę bo po pierwsze trochę późno a po drugie nie chciałbym aby Beata na mnie czekała w Jeleniej Górze około sześciu godzin.
Szybka zmiana planu. Zamieniam rower na turystyczny do tego dokładam rower Beaty i lecimy na wycieczkę rowerowo turystyczną na weekend. Pierwsza stacja – przystanek Karpacz, godzina trzynasta. Meldujemy się w pokoju przebieramy i już jesteśmy w siodłach. Kierunek – Zapora Pilchowicka. Niby 20 km ale jest trochę górek po których „skaczę jak łania”. Jest forma, to się czuje a to tylko mój wysłużony UNIBIKE a co by było jakby był „moją dziewczynką”. Szkoda gadać. No dobra ale pilnuje Beaty, instruuje jak trener personalny i chodź logistycznie jestem w „czarnej dupie” (tym na wyprawach zajmuje się Żaba) docieramy na miejsce. Spokojnie, bez pośpiechu objeżdżamy całe jezioro Pilchowickie i wracamy w stronę Jeleniej Góry.
Ja ten cały wyjazd potraktowałem jako trening mentalny. Odpoczynek przed nadchodzącymi zmianami. W hotelu szybki prysznic, basen i lecimy na Karpacz na kolację. Tam spędzamy około godzinki i wracamy spać.
Rano odnowa… tylko po czym jak dzień wcześniej zrobiliśmy 40 km. Ale ok sauna, basen i mega mocne śniadanie i atakujemy Zamek Czocha (samochodem). Byłem widziałem ale nic nie stoi na przeszkodzie aby zobaczyć jeszcze raz. Tym razem jestem trenerem mentalnym. Sprawdzam, obserwuje czy Beata nadaje się na wyprawy czy pozostanie mi kupić jej rower stacjonarny w domu.
W Zamku Czocha spędzamy dosłownie dwie godziny i lecimy dalej w stronę niemieckiej granicy. Łęknica to nasza stacja docelowa i rowerowe zwiedzanie dawnej Kopalni Babina. Tam zawsze był ogień i tak było tym razem. Dodatkowo jedziemy zwiedzić Park Mużakowski, inaczej Park Muskau . W tych malowniczych plenerach można by było siedzieć godzinami a My mamy raptem 3 godziny.
W godzinach popołudniowych wracamy już do Grodziska odwiedzając po drodze Kozacką Chatę czyli miejsce gdzie dwa lata temu na wyprawie roku nocowaliśmy na dzikusa za stacją benzynową. Bardzo dobra karkówka z grilla i szaszłyki przyciągają kierowców z całej okolicy… jak również rowerzystów.
Do domu zajeżdżamy w godzinach wieczornych. Z treningu były nici ale wycieczka była przednia. Daliśmy radę, spędziliśmy wspólnie czas i to była nasza odskocznia za zeszłotygodniowy brevet w trakcie którego spaliśmy chyba dziesięć godzin. I pewnie wszyscy czekają na podsumowanie czy się nadaje? Tak nadaje się: zdeterminowana, dzielna, odważna, zawzięta to same pozytywne cechy globtrotera. Może za dużo skacze z aparatem to absorbuje trochę czas no ale cóż taka już jest ta nasza Beata 🙂
Od grodziskiego brevetu mijają już prawie dwa tygodnie a ja ciągle łapie ogony. Wiem, wiem ciągle to piszę, w ostatnim poście też chyba się żaliłem ale co mam zrobić jak tematów nie ubywa. Tematów jak tematów z tego zawsze jakaś kaska wpada więc jest nawet ciekawie ale wagi mi nie ubywa. Te 90 kg jest na liczniku i ani w jedną i na szczęście ani w drugą stronę wskazówka się nie rusza. Chodź „maciorę” dostałem taką, że szkoda gadać. Cały czas chodzę po domu i tylko pieprze trzy po trzy o diecie pudełkowej. Mniej jeść trzeba a nie dieta pudełkowa! W przyszłym roku miałem na Bałtyk Bieszczady Tour jechać jak Pendolino a pojadę jak wolsztyńska „Piękna Helena” heheh
Dobra dość już użalania się nad sobą i wracamy do tego „grodziskiego brevetu”. Jest moc, jest ogień i sprawę dopinamy na ostatnią chwilę – ostatnio tak bywa. Pierwsi goście zjeżdżają się w piątek około 17tej. Janek Doroszkiewicz (poznaliśmy się na Pierścieniu), potem wpada Wojtek (znaliśmy się z brevetu 400 z Pomiechówka, potem dojeżdża Rafał (nasza poziomka) oraz Marek Kret i w takim oto składzie do późnych godzin wieczornych debatujemy o wojażach rowerowych. Sobota rano to szybka akcja. Wstajemy o piątej i zabieramy się za catering – bułki + drożdżówki z lokalnej piekarni i kilka minut przed 7:00 jesteśmy już ogarnięci. Cała „brevetowa banda” która spała w domu już wstała i ogólnie krząta się po domu – „wolne elektrony” nie wchodzimy sobie w drogę i zajmujemy się organizacją. Kilka minut po siódmej dojeżdżają koleni zawodnicy i tak przed ósmą jesteśmy już na odprawie. START i lecimy w stronę Ptaszkowa gdzie drugi rok z rzędu za torami stoję już samochodem i pstrykam kilkanaście zdjęć. Kolejny przystanek to Kamieniec i już widać podział na „dzidowców” i tych którzy spokojnie chcą przejechać to 200 i 300 km. W trakcie całej imprezy te proporcje jeszcze się będą zmieniać ale powoli…
Przyglądam się tym wszystkim rotacją i wracam jeszcze do „naszej poziomki” czyli Rafał. Dajemy sobie wolną rękę i już wiem, że Rafał jak wolny meteor będzie kontynuował wyprawę. Pierwsza ekipa wpada na punkt do Moch raczej wypoczęta ale narzekająca na mocno wiejący wiatr – tak to już na brevetach w Grodzisku bywa. Banany, drożdżówki, bułki oraz napoje do picia i dalej w drogę. Różnica pomiędzy pierwszym a ostatnim zawodnikiem to raptem 20 minut więc ekipa jest naprawdę wyrównana. Grypsiki, żarciki na punkcie i w trasę odprawiam ostatnią grupę. Kolejny przystanek Zajazd Gość w Dom – dawna Cykada. Tam już czeka na mnie Beata ale ja wcześniej jadę do Kargowej aby sprawdzić jak radzą sobie kolarze na jedynej górskiej premii. Prym wiedziecie tam Damian Popiołkiewicz. W Zajeździe Gość w Dom – dawna Cykada czekają na kolarzy same słodkie smakołyki przygotowane przez właścicieli lokali. Muffinki, placki, kawa i herbata + to co sami dowieźliśmy powoduje, że nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Grupy nadal wyrównane chociaż różnice dochodzą już do koło 45 minut. Pozwala mi to pojechać na punkt kontrolny do Kuślina ale tam tylko widzę już ostatnią grupę która skumulowała się w około siedem osób. Chwila rozmowy i jadą w stronę Dusznik a ja uciekam do Grodziska gdzie tuż przed metą dopadam zawodników kończących 200 km. Czas najlepszego to 7 godzin i 20 minut więc jest moc. Dojeżdżają kolejni którzy kończą 200 km i zajadają się pysznym obiadem przygotowanym przez Pizzerie MarJo a Grzegorz Mikołajewicz rusza na kolejne 100 km aby dobić do upragnionego dystansu 300km. Na koniec do bazy przyjeżdża ostatnia grupa. Galimatias, zamęt, bieganie, dyskusje część kończy – podnosi rowery część szykuje się na kolejne 100 km generalnie szaleństwo. Po zjedzeniu obiadu i namowach pięciu śmiałków rusza dalej w trasę. Z częścią zawodników żegnamy się i umawiamy się za rok i mamy chwilę oddechu. W końcu dojeżdża Rafał, który na swojej „poziomce” pokonuje 170 km i dojeżdża do bazy. Odpoczywamy. O godzinie 20:25 dojeżdża Grzegorz Mikołajewicz. Kończy jako pierwszy 300 km po 12 godzinach i 25 minutach. Na niego czeka już grill i wspólna kolacja. Z Grzegorzem żegnamy się bo ucieka pilnie do Poznania i czekamy na resztę ekipy. Po 14 godzinach i 50 minutach są już w bazie. Szczęśliwi, zadowoleni omawiamy cały dzień przy grillu i wspólnej kolacji. Wieczór mija szybko i chodź długo rozmawiam jeszcze z Wojtkiem spać kładę się około 04:00 rano.
400 pęknie w Grodzisku…
Wcześnie rano ucieka Janek Doroszkiewicz i Marek Kret. Duszek oraz Wojtek zostają jeszcze na niedzielnym obiedzie. O godzinie 15:00 w niedzielę oficjalnie kończymy imprezę i kładziemy się spać bo przez cały weekend spaliśmy chyba z 10 godzin.
Była mega, fajnie, towarzysko. Poznajemy masę fajnych ludzi. Dostajemy zaproszenia z rewizytą także tylko się cieszyć. Co będzie dalej to się zobaczy ale pewne jest jedno za rok 400 km pęknie w Grodzisku!
Najnowsze komentarze